sobota, 10 listopada 2012

Rozdział 71 "Pomoc"

Po chwili bezczynnego siedzenia wstałam, ogień zniknął, a ja drżałam. Mimo tego, iż byłam sucha w jaskini przy wodzie było zimno. Rozejrzałam się. Jak stad wyjść? Westchnęłam cicho. Pamiętałam. Przypomniałam sobie tak wiele rzeczy, że gdy te fakty zaczęły do mnie dochodzić w mojej głowie pojawił się i wzrastał ból. Muszę się stąd wydostać... Zawróciłam i używając chakry przeszłam po wodzie. Nie myślałam dokąd idę, prowadziła mnie intuicja. Po jakimś czasie doszłam do wioski. Biorąc pod uwagę, że ludzie prócz zwykłego zaciekawienia i podejrzliwości patrzyli na mnie z niepokojem pewnie wyglądałam tragicznie. Z ciekawości zatrzymałam się i przejrzałam  jednym z wielu okien. Mimo, iż moje włosy ułożyły się samoistnie i nie wyglądałam jak wiedźma moje ubranie było w gorszym stanie. Wyglądało to jakbym przed chwilą wyszła z płomieni. Zresztą... Nie było to niezgodne z prawdą. Ogarnęła mnie dziwna słabość. Stałam i patrzyłam w swoje odbicie nawet go nie widząc. Obudziło mnie uderzenie kamyka w bok głowy. Spojrzałam beznamiętnie na grupkę dzieci.
-Wracaj do Akatsuki!-Krzyknął jeden z nich, a drugi podrzucał kamyk, którym widocznie zamierzał rzucić. Nie chciało mi się tego unikać. To bezsensowne. Ludzie... Ich stosunek do mnie i tak się nie zmieni. Jestem skąd jestem... Powinnam była zginąć z przyjaciółmi. Co ja tu w ogóle robię? W moich oczach zgromadziły się łzy. No już, rzuć...
-Przestańcie!- Usłyszałam męski głos i podniosłam głowę na staruszka, który z zadziwiającą krzepą chwycił dzieciaki za ręce.- Matka cię szukała, Kaito! A ty od tygodnia masz szlaban!-Patrzyłam a całą sytuację zdziwiona. Grupa szybko opuściła złapanych kompanów, a dzieciaki po chwili "się wyrwały" i uciekły. Ten mężczyzna zwyczajnie nie chcąc się z nimi męczyć puścił ich. Patrzyłam na niego zdziwiona, lecz ten tylko skinął mi głową z poważną miną i wrócił do domu. To w jego oknie się przejrzała.
-Dziękuję.-Powiedziałam cicho po czym się delikatnie uśmiechnęłam. Ruszyłam do mieszkania Kurenai. Z miejsca rzuciła się na mnie Mai. Dosłownie. Gdybym nie była tak blisko ściany i się o nią nie oparła prawdopodobnie bym upadła.
-H-hej.
-Aiko-san! Tęskniłam! Czemu tak długo?! Co ci się stało?! Jak było?!
-Mai.-Upomniała ją Kurenai. Dziewczynka mnie puściła. Przeprosiłam i przeszłam się przebrać. Trwało to tylko chwilkę. Nie miałam dużo ubrań, więc nie miałam trudności z wyborem. Szybko do nich wróciłam i poczęstowana sokiem usiadłam. Krotko opowiedziałam im o wodnej pułapce i hipnotyzującym ogniku. Bez szczegółów i bez prawdy o moim pochodzeniu.
-Czyli nic ciekawego.-Ziewnęła głośno rudowłosa.-Nie było się czego bać.
-Otae-chan, pamiętaj, że wielu shinobi ciekawość zaprowadziła do śmierci.-Upomniała ją joninka. Ciekawość, lustro i brak akceptacji tego ducha. Tak podejrzewałam ja. "Nie mów im nic". Usłyszałam w głowie głos tego ducha, lecz była to prawdopodobnie tylko moja wyobraźnia.
-Aiko-san. Aiko-san!-Doszło do mnie wołanie Mai.
-T-tak?- Doszło do mnie, ze na chwilę kompletnie odłączyłam się od rozmowy.
-Tam nic nie było, prawda?-Potwierdziłam.-A czemu nie wzięłaś lusterka?
-Zniszczyło się, moja droga.
-Mogłybyśmy zobaczyć z jak dawna pochodzi. Dziwne, że było podobno w tak dobrym stanie.
-Owszem, lecz to pewnie jakieś jutsu, ochrona...
-Możliwe...
-Ten płomień naprawdę zgasł?-Skinęłam głową.
-Może to było jakieś miejsce pamięci...-Podsunęłam.
-Nigdy o czymś takim nie słyszałam.-Ucięła Kurenai.-Dzieci, idźcie do domów. Ona potrzebuje odpoczynku.
-Ale...-Zaczęła Mai, która siedziała przytulona do mojej osoby.
-Jutro z nią porozmawiacie, dobrze?- Gdy Otae ją pociągnęła dziewczyna się ode mnie odkleiła. Gdy wyszły ja udałam się do łazienki. Powiedziałam Kurenai "dobranoc" i poszłam spać. Sama nie wiem kiedy zasnęłam. Położyłam się i w sekundę mnie zmorzyło. Otoczyła mnie ciemność, pobiegłam w stronę jasności, lecz i ona się do mnie zbliżała. Po chwili stanęłam naprzeciw płonącego lisa.
-Nie powinnaś być w wiosce liścia.-To były jego pierwsze słowa.
-Dlaczego?
-Za blisko wojny.
-To nie ma znaczenia. Jeśli przegracie konsekwencje nie ominą nikogo.
-Po połączeniu wzrósł kontakt między nami. Jeśli będzie brakowało mi energii ty ucierpisz.-Przyjrzałam się lisowi.
-Czy ty nie powinieneś cieszyć się ludzką krzywdą i tym podobne?-Lis spuścił łeb i spojrzał gdzieś w bok jakby zmieszany.
-Naruto. Nie zawsze byliśmy źli. Pochodzisz od człowieka, którym był Mędrzec. On i grupa stworzeń od którego pochodzi twoja moc nigdy nie traktowali nas jak rzeczy.
-Wiec mi ufasz?
-Mam nadzieję.-Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Możesz brać moja energię.-Powiedziałam łagodnie i do niego podeszłam. Cofnął się niepewnie.
-Spokojnie...-Szepnęłam i delikatnie pogłaskałam go po szyi.-Dawno nie doświadczyłeś takiego dotyku, prawda?-Spojrzałam na niego. Zadowolony przymknął oczy. Przytuliłam się do niego.
-Czy Naruto naprawdę jest takim "słońcem"?-Spytałam cicho, a on potwierdził. Zazdrościłam mu. Czasami było mi tak zimno... Chciałabym się ogrzać.
-Może nie rozumiem cie w pełni... Lecz możliwe, że znam chociaż kawałek twych uczuć.-Milczał, lecz i mnie nie odrzucał. Sądzę, ze wiedział, iż dotyczy to podejścia ludzi do jego osoby.
Obudziłam się z uczuciem dziwnego ciepła w środku. Tak dawno temu czułam się bezpiecznie... Mimo, iż lis nie może mnie ochronić czułam się dobrze i już bez trudno odpowiadałam na wszystkie pytania dzieci. Wykonywałam też  swoje codzienne obowiązki. Niestety lis nie pojawił się kolejnej nocy. Mimo to czułam przy sobie jego obecność. Popołudniu poszłam do domu staruszka, który mnie obronił. zapukałam nieśmiało i po chwili mój wczorajszy obrońca mi otworzył. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-J-ja chciał-łam tylko pan-nu podziękować za wcz-czoraj. P-proszę!-wystawiłam do niego dłonie z pakunkiem. Upiekłam ciasto.
-Nie ma za co, dziecko. Wejdziesz?-Zdziwiłam się, lecz zgodziłam. Zaprowadził mnie do salonu i sam poszedł z prezentem do kuchni.-Herbata?
-T-tak! Może być!-Po chwili wrócił do pokoju. Na talerzu, który postawił na stole leżał mój wypiek. Podał mi talerzyk.
-Częstuj się.-Gdy ten sam wziął kawałek ja zrobiłam to samo. Nieśmiało spróbowałam kawałka. Nie wyszło źle.-Pyszne. Często pieczesz?-Pokręciłam przecząco głową.-A masz talent.
-T-talent?
-Do pieczenia.-Uśmiechnęłam się delikatnie.
-Dziękuję.
-Nie przejmuj się tymi chłopakami. To znane w okolicy urwisy. Nawet teraz muszą sprawiać kłopoty. Ich ojcowie wyruszyli na wojnę.
-Więc w ten sposób starają się o tym nie myśleć.
-To dzieci.-Skinęłam głową.
-Wiem. Nie dziwi mnie ich postępowanie... W ogóle...
-Mój syn też jest na wojnie.
-Naprawdę? Przykro mi...
-Nie mów tak. Nie umarł. Jest silny jak jego ojciec, a ja jednak trochę przeżyłem.-Uśmiechnęłam się do staruszku. Zaczął opowiadać o synu. Zasiedziałam się.
-Dziękuję za wszystko.-Powiedziałam, gdy już wychodziłam.
-To ja dziękuje za pyszne ciasto i towarzystwo. Wpadaj częściej.
-Dobrze.-Przyjęłam zaproszenie i z uśmiechem na ustach wróciłam do domu Kurenai. Czy tak spokojne życie mogłoby mnie kiedyś znudzić? Cieszyłam się z sytuacji w jakiej byłam kiedyś. Miałam zwariowaną rodzinę, w której nie było mowy o dłuższym spokoju i to mnie cieszyło... Lecz kiedyś trzeba siąść,pomyśleć, uspokoić się. Dla dobra innych. Ah! O czym ja myślę?! Jest wojna! Tu nie ma mowy o ustatkowaniu się! Zresztą ile ja mam lat?! W moim wieku... Nie ma się dzieci...