niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 77 "Szaraczek"

WESOŁEGO JAAAJKA!^^

Wesołego królika
Co po stole bryka,
Spokoju świętego
I czasu wolnego,
Życia zabawnego
W jaja bogatego
I w ogóle-
Wszystkiego najlepszego!
Mokrego dyngusa ;3

____
Biegnący ulicami lisek zwracał uwagę nielicznych wyglądających przez okna. Jak ruda błyskawica piszczący wniebogłosy maluch wbiegł do mieszkania.
-Co się...-Zaczęła joninka, lecz widząc zwierzę, które zaczęło biegać w kółko, a potem od niej do drzwi i z powrotem zamilkła rozumiejąc, że coś się stało.-Prowadź.-Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ssak odbiegał i wracał wskazując drogę do domu starca. Drzwi były otwarte, lecz w środku nikogo nie było. Mężczyzna i dziewczyna zniknęli i patrząc na wariującą rudą kulkę, a także wybite okno i inne ślady sprzeciwu można było się zorientować, iż zaginięcie było porwaniem. Kobieta zwołała zebranie, lecz ludzie byli przeciwni idei ruszenia z pomocą. Mieli tu być, opiekowali się dziećmi, a do tego to był wybór Masaru. Dziewczyna? Była obca, z Akatsuki i nie można było być jej pewnym, więc to może lepiej, że zniknęła. Kunoichi przegrała, a wieść musiała przekazać dwóm dziewczynkom i chłopczykowi, który stał razem z nimi. Decyzja wywołała sprzeciw dwóch głosów, lecz nic nie można było już zrobić. Kaito zauważył zniknięcie lisa, lecz Kurenai już nic nie powiedziała. Zdążyła związać się z dziewczyną. Będzie jej trochę brakować jej obecności i pomocy. Cóż, oby dziewczynki nie pozwoliły jej się nudzić. Gdy wróciła do domu weszła do pokoju swej czasowej podopiecznej. nic nie zostawiła, bo gdy tu przybyła nic nie posiadała. Prócz torby, którą zawsze i wszędzie nosiła ze sobą.
~~
-Hidan! Hidan!- Pobiegłam za mężczyzną, lecz ten już mnie usłyszał i się odwrócił. Mimo, iż nie chciałam, gdy tylko podbiegłam on wziął mnie w ramiona i zakręcił.
-Aj, puść, puść, puść!-Zaśmiałam się, bo miałam na sobie sukienkę i naprawdę nie miałam ochoty na to, by ktokolwiek zobaczył moja bieliznę. Nawet, gdyby był to ptaszek na drzewie. Zrobił o co prosiłam.
-Idziesz ze mną?-Pokręciłam przecząco głową.-Obiecałam zrobić Deidarze tort czekoladowy.
-Ma urodziny?-Zdziwił się srebrnowłosy.
-Nie, taka zachcianka, a ja i tak się nudzę.-Wzruszyłam ramionami.
-Dajesz się wykorzystywać, księżniczko.
-Oj tam, wcale nie.-Uśmiechnęłam się lekko zakłopotana.-Kupiłbyś mi coś? Proooooszę!-Trzymając go za ramię spojrzałam na niego proszącym, kocim wzrokiem.
-A co mi dasz w zamian?
-Tort!- Uśmiechnęłam się okazując ząbki. Po dodaniu paru detali do propozycji tortu zgodził się. Powiedziałam mu co ma kupić i wróciłam do kryjówki. Wchodząc do kuchni przeciągnęłam się zadowolona, lecz speszyłam, gdy zobaczyłam wzrok Uchihy, który pił herbatę.
-Dz-dzień dobry, sen-s-sei?-Wyjąkałam zarumieniona i przygładziłam sukienkę. Odpowiedział mi, a ja podeszłam do szafek. Krępowała mnie jego obecność w pomieszczeniu. Wyjęłam potrzebne składniki i narzędzia. W kuchni spędzę dużo czasu, więc nie miałabym nic przeciwko, gdyby pił szybciej. Westchnęłam w duchu ubijając jajka z cukrem. Zamyślona prawie krzyknęłam, gdy ktoś wsadził mi palec do miski.
-Uważaj, chcesz mieć palce w mikserze?!-Krzyknęłam na chłopaka zła. Jeden nieodpowiedni ruch i Kakazu musiałby go szyć.
-T-Tobi nie chciał, T-Tobi nie...-Spojrzałam na zamaskowanego zirytowana.
-Myśl co robisz!-Warknęłam i poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jak Itachi sięga do miski.
-A won!-Poruszyłam ostrzegawczo mikserem, lecz ten zdjął rękę z mojego ramienia, przytrzymał narzędzie i i tak spróbował.
-Tobiemu smakuje!-Oświadczyła pomarańczka, lecz ja patrzyłam na minę Uchihy. Nic się nie zmieniła. Wyszedł, a ja zostałam nie wiedząc co o tym myśleć. Pokręciłam głową odrzucając to od siebie i wracając do przerwanej czynności. Mówiąc mask-manowi co ma robić zrobiłam z niego użytek i jeszcze większy bałagan niż ja bym zostawiła. Zaśmiałam się, gdy wziął łyżkę i zaczął udawać, że walczy z wyłączonym już mikserem. Położyłam mu dłoń na głowie i poczochrałam włosy.
-Oj, Tobi...
~~
Poczułam zimno i to ono zmusiło mnie do otworzenia oczu. Byłam zdezorientowana, lecz gdy spojrzałam na mężczyznę, który mnie niósł szybko sobie wszystko przypomniałam. Chciałam krzyknąć, by mnie puszczał, lecz usta miałam zakneblowane. Nie mogłam ruszać rękami i nogami, bo byłam związana. Jedyne co mi pozostało to szamotanie się, lecz to nie przyniosłoby żadnych rezultatów. Do tego mógłby się zdenerwować, a to nie byłoby dla mnie za dobre. Zrezygnowałam z walki, a ten widząc, że się obudziłam i nie walczę tylko się uśmiechnął. Nie wygrałeś, dziadku. Z Uchihą nic, a nic nie ugrasz. Zginiesz. Myślami wróciłam do swojego snu. To były takie beztroskie czasy. Nieświadomość. Cóż, czym mniej wiesz tym lepiej śpisz. Ciekawość doprowadziła mnie, aż za daleko. Doprowadziła wszystkich. Spojrzałam w niebo. Szare, smutne... Nie jest wesoło, co? Zamknęłam oczy. Koniec już blisko.
-Nie zginiesz. Dobrze to rozegram, on nie da ci zginąć.-Spojrzałam na mężczyznę. Nadzieja matką głupich. Dlaczego to robisz? Niby żyłeś z Uchihą w jednej wiosce, wiesz o wszystkich jego uczynkach... Jak możesz w to wierzyć, co? Uczepiłeś się pierwszej myśli jaka ci wpadła do głowy i nawet jej rozsądnie nie rozważyłeś. Spójrz na realia! Nie jestem dla niego nikim ważnym! Porzucił wszystko, przyjaciół, by gonić za zemstą! Gdy czegoś chce nic go nie powstrzyma przed osiągnięciem tego! To monomianiak! Niech mnie pan posłucha... 
-Yyyyy!-Próbowałam zwrócić jego uwagę, lecz kazał mi się uciszyć. Po paru chwilach zrezygnowałam. Denerwował się, lecz nie chciał dać za wygraną. Westchnęłam w duchu i mu się przyjrzałam. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, lecz skąd on wiedział, że to dziecko jest z rodu Uchihów?! Nie mówiliśmy o tym... Zawarczałam próbując zwrócić jakoś jego uwagę, a ten mnie lekko uderzył. Poczułam się jak zwierzak, który mimo kagańca próbuje dać o sobie znak i tylko za to dostaje... Cóż, sytuacja identyczna. "Chce do domu" przeleciało mi przez głowę. "Nagato-san!" Zamknęłam oczy. Kiedyś, nawet, gdy się gdzieś zgubiłam, po jakimś czasie słyszałam jego głos w głowie. Krzyk lub instrukcja jak wrócić. Gdzie się schować... W obecnej chwili nie mogłam na to liczyć. Nie miałam już osoby, która, by mnie chroniła. Zaczęłam się gwałtownie szamotać. "Puść mnie! Puść! Puszczaj!" Puścił moje nogi i uderzył mnie w twarz... I znów wziął na ręce. W chwili, gdy wcześniej chciałam się z nim dogadać, przemówić do rozumu teraz to zniknęło. Nikt. Nie będzie. Mnie. Bił. Spokojnie poruszyłam nadgarstkami. Przymknęłam oczy czując ciepło. Po chwili poczułam jak linki się zsuwają. Bez wahania się wyrwałam rozrywając liny, które naruszył ogień. Moją dłoń otoczyły płomienie. Mężczyzna zdziwiony się cofnął, lecz szybko odzyskał panowanie nad sobą.
-Wiedziałem, że nie jesteś normalna.
-Wiec nie powinieneś się dziwić.-Mruknęłam i pobiegłam, by zaatakować. Niestety on dotknął dłonią ziemi, a ta poruszyła się i wywindowało go do góry. Zatrzymałam się i skoczyłam, on zeskoczył. Teraz uciekasz? O nie.. Złożyłam dłonie i nabrałam powietrza.
-Katon!  Gōkakyū no Jutsu!- W stronę mojego przeciwnika poszybowała kula ognia, którą jednak z łatwością uniknął tworząc ścianę ze skały. Zeskoczyłam  na tą ścianę. Biegł.
-Katon! Gōryūka no Jutsu!-Wysłałąm w jego stronę głowę smoka.
-Doton! Dosekiryū!-Stwór ze skały zneutralizował atak mojego "pupila". Ja się schowałam za ścianą, bo siła z jaką na siebie natarły sprawiła, iż teren wokół został prawie, że zrównany z ziemią. Gdy to sie skończyło wskoczyłam na jedną z wyższych kolumn. Drań znikł. Obróciłam się. Konoha. Opustoszała. A ja nie wiem jak wrócić i nie wiem gdzie iść. Chyba powinnam znaleźć jakieś schronienie... Choć w gruncie rzeczy schronienie nic mi nie da. Dziadek może mnie znaleźć i gdybym spałą mógłby zaatakować. Poczułam się jak zwierzyna. Łowca poszedł zregenerować siły i obmyślić plan. A ja na tym terenie byłam jak królik na otwartej polanie. Nie znałam tego miejsca, on owszem. Spojrzałam w szare niebo. Będzie padać... Ogień w deszczy za wiele nie zdziała. Używał technik powiązanych z ziemią. Błoto. No to po mnie. Westchnęłam cicho, gdy kropla wody spadła na moje czoło i po nim spłynęła. Może znajdę jakąś broń... Przecież nawet szaraczek może ujść z życiem w konfrontacji z właścicielem ogródka i jego strzelbą. Trzeba po prostu szybko uciekać, dotrzeć do dziury w płocie, przez krzaki i do dziury... czy tam lasu. Obróciłam się. Wyczuwałam chakrę nie tylko dziadka. Chakra Uchihy, Orochimaru, Suigetsu, Jugo, a także nieznane były dość wyraźne. Przy odrobinie szczęścia Masaru zrezygnuje z króliczej przynęty. Wyczuwając większą zdobycz psy porzucają szaraka i biegną po smaczniejszy kąsek, prawda? Schowam się w dziurze i poczekam na koniec polowania. By złapać rybę nie trzeba mieć robaka czy błyskotki. Czasem wystarczy kawałek chleba... I trochę szczęścia. Tak, sofu*, szczęście. Będziesz potrzebował go naprawdę mnóstwo. Spojrzałam na swoja dłoń. Znaki ognia powoli już znikały. Miałam się ukrywać, a nie eksponować umiejętności... Choć może z racji tego, iż potem używałam już normalnych technik nie będzie źle. Nie powinien puścić pary z ust. Nie ma komu, nie ma po co. Uzna, że to jakaś dziwna sztuczka, nieznana mu technika. Choć... Jak znam ten świat to może istnieją techniki, które pozwalają dotykać się nie tylko ognistą chakrą, a żywym ogniem. Zresztą wątpliwe, by potrafił to z czymś powiązać. Nikt nie wiedział. Uzna, że albo ktoś na mnie eksperymentował albo mam kekkei genkai. Uśmiechnęłam się sama do siebie wchodząc do jednego z domów. Tak, bardzo możliwe. W gruncie rzeczy to było jak kekkei genkai. Spojrzałam smutno za okno. Muszę kontrolować emocje.
~~
Słuchałem opowieści pierwszego Hokage, gdy poczułem znaną mi energię. Przed moimi oczyma jak żywa stanęła sylwetka kobiety, która kazała sobie rozwiązać pas obi. Ta sama kobieta walczyła ze mną pochłonięta ogniem, który zwęglił jej szatę. Ogień, który naznaczył jej ciało znakami i barwą. Jej obraz po chwili został zastąpiony przez otoczonej przez płatki wiśni maiko. Jej sylwetkę po chwili pożarł ogień, kwiaty stały się płomieniami. Ubranie, choć w ogniu nie zostało spopielone. Jej skóra jakby nie odczuwała temperatury. Spojrzała na mnie i wyciągnęła dłoń.
-Katon Kana...- Zaśpiewała słodkim głosem, a zielone oczy, w których igrały płomienie sprawiały, że przestawałem myśleć. Poczułem żar. 
-Sasuke-kun.-Do mojego umysłu wkradł się głos Orochimaru. Dziewczyna obdarzyła mnie smutnym uśmiechem, a płomienie zamieniły się w dym. Zniknęła. Róża została spalona.-Czujesz to? Aiko-san z kimś walczyła.-Tak, też to czułem. Krótko po czym tamten szybko się oddalił. Co oni tu robią? Na czas wojny powinna była się schować. Ktoś ją złapie i od razu zabije. Albo znów trafi w ręce Madary. Czy ta głupia dziewczyna nie rozumie, że akurat teraz powinna się zapaść pod ziemię i nie wychodzić do zakończenia tej historii? Poczułem na sobie zaniepokojone spojrzenie Suigetsu i Jugo.
-Może trzeba jej poszukać.- Hashirama przerwał swoją opowieść. Wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie.
-Zostawcie.
-Czyż nie powinieneś wysłać kolegów na pomoc przyjaciółce?-Zasugerował kage.
-Uchiha nie wiedzą co to przyjaźń.-Sprzeciwił się jego brat.
-Sasuke-kun, to przecież Aiko-san, może potrzebować pomocy.
-A od kiedy ty taki troskliwy, Orochimaru?
-To Kana. Warto mieć ją po swojej stronie. Zresztą jeśli ofiarujemy jej pomoc może się jakoś odwdzięczyć.-Oblizał się.
-Orochimaru, od kiedy interesują cie młode dziewczyny?-Odezwał się Sarutobi.
-Za dużo czasu spędziłem z tobą i Jirayą, sensei.-Początek ich kłótni przerwał śmiech pierwszego.
-Miło byłoby poznać osobę o którą tak się sprzeczacie.-Powiedział Czwarty. Widać było, że łatwo porozumie się z pierwszym. Podobne charaktery. Obaj swoją beztroska przypominali mi Naruto.
-Pada deszcz, szybko ją znajdę.-Zaproponował Hozuki.
-Mamy mało czasu.-Zwrócił uwagę Tobirama. Tym razem się z nim zgadzałem.
-Zostawcie ją. Kontynuujmy opowieść.-Głosy ucichły.
-Sasuke-kun, czy nie sądzisz, że po Itachim to ty powinieneś się nią zająć?-Zasugerował Orochimaru, a Trzeci wyraźnie się zainteresował.
-Dość. Kontynuujmy.-Przerwałem nim zdążył się odezwać. Reakcje był różne. Jugo nie wiedział co zrobić. Był mi wierny, lecz chyba nie uważał, bym postępował dobrze. Szanował moją decyzję, lecz niepewnie patrzył na Suigetsu, którego wzrok przeniósł się na wschodnią ścianę. Tam była. Na pewno. Pierwszy i Czwarty spojrzeli na siebie, a Trzeci mierzył wzrokiem Orochimaru, który uśmiechnął się do niego przebiegle.
-Dobrze, dobrze... Zostawmy naszą przyjaciółkę i jej wroga.-Powróciliśmy do opowieści.
~~
Przeczesywałam kolejny dom z kolei. Jedyne co znalazłam to trochę zepsutego ryżu i trzy kunai'e. Słabo. Zamknęłam na chwilę oczy. Uczucie rozgoryczenia i złości we mnie wzrastało. Moja osoba jak nic przyciąga kłopoty, pułapki i więzienia... Trudne sytuacje i zagrożenie. Zagryzłam usta czując jak ogarnia mnie gorąc. Zacisnęłam pięść i dłonią ogarnięta przez płomienie walnęłam w ścianę. Emocje w uderzeniu. To za mało, lecz i coś. Odetchnęłam cicho patrząc na krew. Głupia jestem. Już dawno powinnam ukryć swoją energię. W tej chwili byłam jak czerwony, jarzący się w ciemności punk. Zamknęłam oczy opanowując się. Spokojnie, spokojnie, wycisz się, spokojnie... Już. Spojrzałam dookoła. Punkcik zniknął. Teraz trzeba się oddalić. Króliczek znika z dziurze. Wybiegłam w deszcz chowając się między ścianami.
~~
Poczułem gwałtowny skok energii i przypomniałem sobie jak w złości walnęła w drzwi. Ciekawe co było przyczyną tych gwałtownych uczuć... Powinna się schować, a nie wystawiać. Tak jakby słyszała upomnienie po chwili jej energia zniknęła, a opowieść, która na chwilę zwolniła tępa znów przybrała normalny ton. Ukradkowe spojrzenia też się uspokajały. W tej chwili ceniłem Tobiramę za jego twardą, nieirytującą postawę.
___
*sofu-dziadek

czwartek, 7 marca 2013

Rozdzial 76 "Wezmę"

Spis treści się tworzy-> tz. autorka przypomina sobie stare notki. Zaraz potem zajmie się "bohaterami".
______
-Ja do Hidoi-san!-Usłyszałam chłopięcy głos, a potem zawołanie Kurenai. Zakręciłam wodę, wytarłam dłonie, odwiesiłam fartuszek i wyjrzałam z kuchni. To ten mały. Z dziadkami i matką w ciąży.
-Dzień dobry.-Uśmiechnęłam się lekko, a chłopiec popchnięty przez babcię dość niepewnie do mnie podszedł. W dłoniach trzymał mały pakunek.
-Dz-dziękujemy za ratunek, Hidoi-san!-Spojrzałam na nich zdziwiona, lecz wzięłam podarunek.
-Dz-dziękuję, ale nie ma za co... Naprawdę.-Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Gdyby nie ty mogłoby nas tu nie być.-Odezwała się starsza kobieta, a ja pokręciłam głową.
-Jak nie ja to ktoś inny.-Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Jesteś bardzo skromnym dzieckiem.-Moje policzki pokryły się rumieńcem. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dziwne, bo zwykłam mieć odpowiedź na wszystko.
-Może zostaną państwo na dłużej?-Z opresji wyratowała mnie joninka. Przystanęli na to.-Aiko, pokrój ciasto.-Skinęłam głową i zniknęłam w kuchni. Odłożyłam prezent i zajęłam się wypiekiem. Usłyszałam jak ktoś wchodzi.
-Dziękuję.-Odwróciłam się z nożem w ręce patrząc na ciężarną kobietę.-Nie było mnie w domu. Gdyby nie ty nie miałabym już do kogo wracać.-Pokręciłam głową.
-Proszę pani... Jak nie ja to ktoś inny. Nikt zauważając czy słysząc wypadek nie przeszedłby obok niego obojętnie.-Odpowiedziałam spokojnie. To było krępujące. Nie zrobiłam nic specjalnego.
-Może to lepiej, że to byłaś akurat ty.-Spojrzałam na nią zdziwiona.-Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą.-Uśmiechnęła się do mnie.
-Możliwe.-Spuściłam wzrok. To nie była wesoła refleksja. Wzięłam tacę z ciastem i zaniosłam ja do pokoju. Potem talerze. Napoje. Wolałam coś robić niż siedzieć tam i ich słuchać, lecz w końcu musiałam się przysiąść. Nie czułam się komfortowo. Choć oni wszyscy się znali ja czułam, że są tu z czystej uprzejmości. Są, bo tak wypada, tak powinno być. Rozmową zabawiała ich Kurenai. Tematy były całkowicie oderwane od wojny, nawiązywały do dzieci, codziennego życia. Tylko, gdy zahaczyli o temat mojego dziecka dało się wyczuć pewny rodzaj napięcie. Niewygodny temat, nieprawdaż? Czy cieszę się, że jestem w ciąży? Owszem. O ojca nie wypada zapytać. Domyślacie się, że nie jest nim nikt z wioski. Akatsuki, prawda? Boicie się spytać kto. Nie jesteście pewni. Unikacie, nie chcecie być wścibscy... Chcecie wiedzieć i nie chcecie. Boicie się odpowiedzi? Boicie się, że nieodpowiednio zareagujecie, bo co miłego można powiedzieć o przestępcy? Wiecie, że krytyka byłaby nieodpowiednia, więc... Wolicie milczeć. Zmiana tematu. Dość sztuczna, choć rozmowa znów przyjmuje bardziej naturalną formę. Tak, Kurenai, ratuj "atmosferę". Zebrałam brudne talerze i wróciłam do kuchni zmywać. To takie męczące. Takie sztuczne. "Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą". Oh, tak, oczywiście! Łagodniej... Może i będą musieli mnie znosić, bo nie będą mi mieli nic do zarzucenia, lecz co z tego? Będą unikać, nasze kontakty będą raczej sztuczne. Gdy dziecko się urodzi będzie wiadomo kto jest ojcem. Zdrajca, tak? Bo... Któż powie o poświęceniu? Któż pokaże ludziom ciemniejszą stronę wioski i jej intrygi? Tragedie klanu, tragedie braci, tragedie człowieka i konsekwencje tych gierek? Lepiej wierzyć, że to po prostu... Zdrajca. Że to wybór. Że sami są sobie winni. Nieprawdaż? Zacisnęłam dłoń na ścierce, którą wycierałam dłonie. Miałam ochotę wszystko rzucić i... no właśnie: co? Biec. Gdzie? Przed siebie. Dokąd? Donikąd, egoistko. Myśl. Nie możesz.Tyle razy już sobie to tłumaczyłaś. Nie możesz. Wojna. Przyszłość. Aktualnie jesteś bezbronna. Złość we mnie wezbrała, miałam ochotę rzucić tą ścierką o ścianę. Ścierka i talerzem. Pokręciłam głową. Nie mogę. Wdech, wydech, wdech, wydech. Spokojnie. Spojrzałam na skrawek materiału. Bok był już lekko spopielony. Oczyściłam ją i odwiesiłam. Kurenai nie zauważy, to tylko obrąb. Westchnęłam cicho. Muszę się kontrolować. W moim umyśle pojawiła się twarz kobiety zbudowanej z ognia. Babciu, mamo, praprapra... Jak mam na ciebie mówić, co? I jakby na to nie patrzeć to w końcu z kim miałaś romans z tego klanu, co? Ehm! Nic się wtedy nie dowiedziałam, nic! Zmarnowałam czas. Patrzyłam w sufit opierając się o szafkę. Sasuke-kun. Sasuke-kun. Co planujesz? Co robi z  tobą Orochimaru? Sądziłam, ze go zabiłeś. I gdzie jest Karin? Zamknęłam oczy. Cieszyłam się, że Suigetsu i Yugo nic nie jest, lecz martwiłam się... pfu, byłam ciekawa co się stało z czerwonowłosą. Moje przemyślenia przerwało pukanie. To było takie dziwne. Tam trwa wojna, a tu pozory normalnego życia. Co za wypaczenie. Otworzyłam drzwi.
-Pakuj się.-Rozkazał staruszek od herbaty. Zaniemówiłam na chwilę przez jego stanowczy ton.
-A-ale jak to? Dlaczego?
-Aiko, kto to?
-Ja, Kurenai, ja.-Odpowiedział za mnie wchodząc.-Nie uważasz, że ten dzieciak za dużo sobie pozwala przybywając do wioski? Nie myśl, że go nie wyczułem. Zbyt długo mieszkałem w okolicy Uchihów, by nie rozpoznać jednego z nich.-Mówił machając do kobiety laską. Ja stałam przy otwartych drzwiach patrząc zdziwiona na tą całą sytuację. Dopiero po chwili zorientowałam się, iż powinnam je zamknąć.
-Masaru-san!-Coś we mnie uderzyło. Masaru? Spojrzałam na mężczyznę zdziwiona. To samo nazwisko nosił mój "sąsiad". Masaru Hana**
-Niech dziewczyna się pakuje.-Nie dał jej dojść do słowa.-Idzie ze mną. Już. Masz pięć minut.-Zwrócił się do mnie. Skinęłam głową.
-Aiko, stój!-Podniosła głos joninka. Zatrzymałam się w pół kroku.-Nie pozwalam!-Oświadczyła stanowczo.-Dziewczyna zostaje, ty Masaru-san także! Dobrze wiecie, że nie możemy sobie pozwolić na samowolkę! Masz zamiar walczyć z Uchihą? Aktualnie nie stanowi dla nas zagrożenia.
-Ale stanowi zagrożenie dla wojny! Uchiha to zło! Jeszcze ten cały Orochimaru....
-Masz zamiar go i jego kompanów pokonać z jej pomocą?
-Mój plan jest bardzo prosty. Sasuke na pewno zależy na rodzinie. Za nią się niby zemścił, Kurenai. Ona nosi w sobie potomka Uchihów.
-Masz zamiar zrobić z niej przynętę?!
-Cel uświęca środki.
-Pan naprawdę sądzi, że... że taka ja w roli przynęty zadziała? Pan naprawdę sądzi, że nie zawaha się zaatakować? Pan sądzi, że w pojedynkę go powstrzyma?-Pytałam starając się zachować spokój.-Czy pan jest chory?!-Spojrzałam na niego wściekle.-Jemu na niczym nie zależy! On ma cel i nie spojrzy na nic innego! Zresztą pan sądzi, że go pokona?! Pokonał Itachiego! Nie byle kogo! Jest z nim wężowaty i inni! Pan sądzi, że jak mnie pan przytrzyma i przystawi broń do gardła to coś to panu da?! Zrobi to pan i co?! Myślał pan?! Obmyślił plan?! Szczegóły?! Pan zamierza myśleć w trakcie?! Ile ma pan lat, że robi takie głupoty, co?!
-Aiko, spokojnie.
-Nie zamierzam być spokojna!-Poczułam falę gorąca, która objeła całe moje ciało.-Ja nie będę przynętą! Moje dziecko nigdy nie będzie marionetką w czyichś rękach! A szczególnie w rękach kogoś kto zaślepiony uprzedzeniem nie myśli o konsekwencjach! Rzuci pomysł i co?! I CO?! A jak nie wypali to CO?! Zginiemy?!
-Każdy krok niesie za sobą ryzyko upadku.-Odpowiedział mi niewzruszony starzec.
-Ja nie mam zamiaru ryzykować.-Warknęłam.-Moje życie to jedno, życie kogoś innego to druga rzecz. Pan się nie poczuwa do odpowiedzialności?
-Wyższe cele.
-Tak, bo cóż znaczy ludzkie życie.-Odwróciłam się i wyszłam. Byłam wściekła. Nie, Hana-san nie może mieć nic wspólnego z tym gościem. On był miły, spokojny i mnie uczył. Oparłam się o mur i odetchnęłam cicho. I wiem, że mnie kochał. Do śmierci. Spojrzałam w "niebo". Chciałam ujrzeć błękit, chciałam ujrzeć słońce, chciałam poczuć na twarzy deszcz, chciałam poczuć na skórze muskanie wiatru... A nad moją głową była skała. Pod nogami skała, gdzieś tam naokoło mnie... Dalej skała. Jak w jakieś cholernej pułapce! Byłam wściekła. Miałam dość. Dość więzienia! Dość bezczynności! Dość! Kurwa, Uchiha! Uchiha, ty gnojku! Po coś tu przybył?! Przez chwilę było w miarę dobrze! Kurenai, Mai, Otae... Kotki, Akage-no...Właśnie.
-Akage-no?-Rozejrzałam się. W kuchni jeszcze przy mnie był. Sądziłam, że za mną poszedł.-Akage-no!-Zawołałam. Nie zwykł się oddawać. Nie mogłam go przecież zostawić w domu... A może? Pobiegłam tam.
-Kurenai, widziałaś liska?-Spojrzała na mnie zdziwiona. Wszyscy się zmyli.
-Nie, myślałam, że poszedł z tobą.-Obeszłam te parę pomieszczeń, które tworzyły dom.-Akage-no!-Gdzie jesteś, maleńki? Przecież nie mogłeś zniknąć! Wiedziona impulsem pobiegłam do staruszka. Przecież nie może być takim draniem! Był miły! Zapukałam nerwowo.
-O, witaj panienko.-Uśmiechnął się lekko jak gdyby nigdy nic.-Zmieniłaś zdanie?
-Gdzie Akage-no?!
-Kto?-Uniósł brew.-Wejdź.
-Lisek!-Zrobiłam co powiedział.-Był ze mną jeszcze w domu!
-Może wystraszył się twoich krzyków? Herbaty?
-Nie chce! Zniknął, gdy pan się pojawił! W-wiem, że to p-pan!
-Panienko, nie powinno się nikogo oskarżać bez dowodów.-Podał mi herbatę.-Uspokój się. Poszukamy. Nie mógł uciec daleko.-Zdenerwowała napisałam się rozglądając. Jak mógł tak zniknąć?! Usłyszałam znajomy pisk. Odłożyłam kubek i pobiegłam do pokoju. Był. Związany zapiszczał, gdy mnie zobaczył. Podbiegłam do niego i szybko go rozwiązałam. Wskoczył mi na ramię piszcząc. Odwróciłam się.
-Wiedziałam, że to pan!-Spojrzałam na spokojnego mężczyznę wściekła.
-Wziąłem go sobie bez pytania. Pożyczka. Panienka jest zła? Już oddałem.
-Pan jest chory!
-Środek zacznie działać za parę minut. Może usiądziesz? Ruch i zdenerwowanie tylko to przyśpieszy, a gdy upadniesz może ci się coś stać.
-O-otrułeś mnie?-Spojrzałam na niego przerażona. Dziecko.
-Bachorowi nie zaszkodzi. Usiądź.
-Leć po pomoc.-Szepnęłam do liska rozglądając się. Okna zamknięte. Drzwi zamknął w tej chwili. Rudy nie widząc wyjścia pisnął bezbronnie.
-Twój przyjaciel pójdzie z nami.-Wyciągnął rękę, lecz ja odskoczyłam.
- Łapy precz!-Uderzyłam go w dłoń, a mały ostrzegawczo ukazał uzębienie.
-Sprzeciw nic ci nie da.
-Kurenai się zorientuje.
-Będzie za późno.
-Myślisz, że nikt cię nie zobaczy?!
-Pozwól, ze sam o to zadbam.-Poczułam jak moje ciało przenika dziwna słabość. Doskoczyłam do okna próbując je otworzyć. Było mocno zamknięte. Ciągnęłam.
-To nic nie da.-Wybiłam je. Tego się nie spodziewał. Wypuściłam lisa.
-Leć po Kure...-Chciałam dokończyć krzyk, lecz mężczyzna zatkał mi usta dłonią. Mały spojrzał na mnie jakby nie wiedział czy rzucić się na ratunek czy biec po pomoc. Machnęłam dłonią, by biegł. Widząc jego oddalającą się kitkę lekko się uśmiechnęłam.
-Głupia dziewucha.-Warknął mężczyzna ciągnąć mnie do innego pokoju. Próbowałam się wyrwać. Czym więcej czasu kupię tym lepiej. Po chwili straciłam przytomność.
___
*Masaru-zwyciężca
**Hana-kwiat