Spis treści się tworzy-> tz. autorka przypomina sobie stare notki. Zaraz potem zajmie się "bohaterami".
______
-Ja do Hidoi-san!-Usłyszałam chłopięcy głos, a potem zawołanie Kurenai. Zakręciłam wodę, wytarłam dłonie, odwiesiłam fartuszek i wyjrzałam z kuchni. To ten mały. Z dziadkami i matką w ciąży.
-Dzień dobry.-Uśmiechnęłam się lekko, a chłopiec popchnięty przez babcię dość niepewnie do mnie podszedł. W dłoniach trzymał mały pakunek.
-Dz-dziękujemy za ratunek, Hidoi-san!-Spojrzałam na nich zdziwiona, lecz wzięłam podarunek.
-Dz-dziękuję, ale nie ma za co... Naprawdę.-Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Gdyby nie ty mogłoby nas tu nie być.-Odezwała się starsza kobieta, a ja pokręciłam głową.
-Jak nie ja to ktoś inny.-Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Jesteś bardzo skromnym dzieckiem.-Moje policzki pokryły się rumieńcem. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dziwne, bo zwykłam mieć odpowiedź na wszystko.
-Może zostaną państwo na dłużej?-Z opresji wyratowała mnie joninka. Przystanęli na to.-Aiko, pokrój ciasto.-Skinęłam głową i zniknęłam w kuchni. Odłożyłam prezent i zajęłam się wypiekiem. Usłyszałam jak ktoś wchodzi.
-Dziękuję.-Odwróciłam się z nożem w ręce patrząc na ciężarną kobietę.-Nie było mnie w domu. Gdyby nie ty nie miałabym już do kogo wracać.-Pokręciłam głową.
-Proszę pani... Jak nie ja to ktoś inny. Nikt zauważając czy słysząc wypadek nie przeszedłby obok niego obojętnie.-Odpowiedziałam spokojnie. To było krępujące. Nie zrobiłam nic specjalnego.
-Może to lepiej, że to byłaś akurat ty.-Spojrzałam na nią zdziwiona.-Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą.-Uśmiechnęła się do mnie.
-Możliwe.-Spuściłam wzrok. To nie była wesoła refleksja. Wzięłam tacę z ciastem i zaniosłam ja do pokoju. Potem talerze. Napoje. Wolałam coś robić niż siedzieć tam i ich słuchać, lecz w końcu musiałam się przysiąść. Nie czułam się komfortowo. Choć oni wszyscy się znali ja czułam, że są tu z czystej uprzejmości. Są, bo tak wypada, tak powinno być. Rozmową zabawiała ich Kurenai. Tematy były całkowicie oderwane od wojny, nawiązywały do dzieci, codziennego życia. Tylko, gdy zahaczyli o temat mojego dziecka dało się wyczuć pewny rodzaj napięcie. Niewygodny temat, nieprawdaż? Czy cieszę się, że jestem w ciąży? Owszem. O ojca nie wypada zapytać. Domyślacie się, że nie jest nim nikt z wioski. Akatsuki, prawda? Boicie się spytać kto. Nie jesteście pewni. Unikacie, nie chcecie być wścibscy... Chcecie wiedzieć i nie chcecie. Boicie się odpowiedzi? Boicie się, że nieodpowiednio zareagujecie, bo co miłego można powiedzieć o przestępcy? Wiecie, że krytyka byłaby nieodpowiednia, więc... Wolicie milczeć. Zmiana tematu. Dość sztuczna, choć rozmowa znów przyjmuje bardziej naturalną formę. Tak, Kurenai, ratuj "atmosferę". Zebrałam brudne talerze i wróciłam do kuchni zmywać. To takie męczące. Takie sztuczne. "Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą". Oh, tak, oczywiście! Łagodniej... Może i będą musieli mnie znosić, bo nie będą mi mieli nic do zarzucenia, lecz co z tego? Będą unikać, nasze kontakty będą raczej sztuczne. Gdy dziecko się urodzi będzie wiadomo kto jest ojcem. Zdrajca, tak? Bo... Któż powie o poświęceniu? Któż pokaże ludziom ciemniejszą stronę wioski i jej intrygi? Tragedie klanu, tragedie braci, tragedie człowieka i konsekwencje tych gierek? Lepiej wierzyć, że to po prostu... Zdrajca. Że to wybór. Że sami są sobie winni. Nieprawdaż? Zacisnęłam dłoń na ścierce, którą wycierałam dłonie. Miałam ochotę wszystko rzucić i... no właśnie: co? Biec. Gdzie? Przed siebie. Dokąd? Donikąd, egoistko. Myśl. Nie możesz.Tyle razy już sobie to tłumaczyłaś. Nie możesz. Wojna. Przyszłość. Aktualnie jesteś bezbronna. Złość we mnie wezbrała, miałam ochotę rzucić tą ścierką o ścianę. Ścierka i talerzem. Pokręciłam głową. Nie mogę. Wdech, wydech, wdech, wydech. Spokojnie. Spojrzałam na skrawek materiału. Bok był już lekko spopielony. Oczyściłam ją i odwiesiłam. Kurenai nie zauważy, to tylko obrąb. Westchnęłam cicho. Muszę się kontrolować. W moim umyśle pojawiła się twarz kobiety zbudowanej z ognia. Babciu, mamo, praprapra... Jak mam na ciebie mówić, co? I jakby na to nie patrzeć to w końcu z kim miałaś romans z tego klanu, co? Ehm! Nic się wtedy nie dowiedziałam, nic! Zmarnowałam czas. Patrzyłam w sufit opierając się o szafkę. Sasuke-kun. Sasuke-kun. Co planujesz? Co robi z tobą Orochimaru? Sądziłam, ze go zabiłeś. I gdzie jest Karin? Zamknęłam oczy. Cieszyłam się, że Suigetsu i Yugo nic nie jest, lecz martwiłam się... pfu, byłam ciekawa co się stało z czerwonowłosą. Moje przemyślenia przerwało pukanie. To było takie dziwne. Tam trwa wojna, a tu pozory normalnego życia. Co za wypaczenie. Otworzyłam drzwi.
-Pakuj się.-Rozkazał staruszek od herbaty. Zaniemówiłam na chwilę przez jego stanowczy ton.
-A-ale jak to? Dlaczego?
-Aiko, kto to?
-Ja, Kurenai, ja.-Odpowiedział za mnie wchodząc.-Nie uważasz, że ten dzieciak za dużo sobie pozwala przybywając do wioski? Nie myśl, że go nie wyczułem. Zbyt długo mieszkałem w okolicy Uchihów, by nie rozpoznać jednego z nich.-Mówił machając do kobiety laską. Ja stałam przy otwartych drzwiach patrząc zdziwiona na tą całą sytuację. Dopiero po chwili zorientowałam się, iż powinnam je zamknąć.
-Masaru-san!-Coś we mnie uderzyło. Masaru? Spojrzałam na mężczyznę zdziwiona. To samo nazwisko nosił mój "sąsiad". Masaru Hana**
-Niech dziewczyna się pakuje.-Nie dał jej dojść do słowa.-Idzie ze mną. Już. Masz pięć minut.-Zwrócił się do mnie. Skinęłam głową.
-Aiko, stój!-Podniosła głos joninka. Zatrzymałam się w pół kroku.-Nie pozwalam!-Oświadczyła stanowczo.-Dziewczyna zostaje, ty Masaru-san także! Dobrze wiecie, że nie możemy sobie pozwolić na samowolkę! Masz zamiar walczyć z Uchihą? Aktualnie nie stanowi dla nas zagrożenia.
-Ale stanowi zagrożenie dla wojny! Uchiha to zło! Jeszcze ten cały Orochimaru....
-Masz zamiar go i jego kompanów pokonać z jej pomocą?
-Mój plan jest bardzo prosty. Sasuke na pewno zależy na rodzinie. Za nią się niby zemścił, Kurenai. Ona nosi w sobie potomka Uchihów.
-Masz zamiar zrobić z niej przynętę?!
-Cel uświęca środki.
-Pan naprawdę sądzi, że... że taka ja w roli przynęty zadziała? Pan naprawdę sądzi, że nie zawaha się zaatakować? Pan sądzi, że w pojedynkę go powstrzyma?-Pytałam starając się zachować spokój.-Czy pan jest chory?!-Spojrzałam na niego wściekle.-Jemu na niczym nie zależy! On ma cel i nie spojrzy na nic innego! Zresztą pan sądzi, że go pokona?! Pokonał Itachiego! Nie byle kogo! Jest z nim wężowaty i inni! Pan sądzi, że jak mnie pan przytrzyma i przystawi broń do gardła to coś to panu da?! Zrobi to pan i co?! Myślał pan?! Obmyślił plan?! Szczegóły?! Pan zamierza myśleć w trakcie?! Ile ma pan lat, że robi takie głupoty, co?!
-Aiko, spokojnie.
-Nie zamierzam być spokojna!-Poczułam falę gorąca, która objeła całe moje ciało.-Ja nie będę przynętą! Moje dziecko nigdy nie będzie marionetką w czyichś rękach! A szczególnie w rękach kogoś kto zaślepiony uprzedzeniem nie myśli o konsekwencjach! Rzuci pomysł i co?! I CO?! A jak nie wypali to CO?! Zginiemy?!
-Każdy krok niesie za sobą ryzyko upadku.-Odpowiedział mi niewzruszony starzec.
-Ja nie mam zamiaru ryzykować.-Warknęłam.-Moje życie to jedno, życie kogoś innego to druga rzecz. Pan się nie poczuwa do odpowiedzialności?
-Wyższe cele.
-Tak, bo cóż znaczy ludzkie życie.-Odwróciłam się i wyszłam. Byłam wściekła. Nie, Hana-san nie może mieć nic wspólnego z tym gościem. On był miły, spokojny i mnie uczył. Oparłam się o mur i odetchnęłam cicho. I wiem, że mnie kochał. Do śmierci. Spojrzałam w "niebo". Chciałam ujrzeć błękit, chciałam ujrzeć słońce, chciałam poczuć na twarzy deszcz, chciałam poczuć na skórze muskanie wiatru... A nad moją głową była skała. Pod nogami skała, gdzieś tam naokoło mnie... Dalej skała. Jak w jakieś cholernej pułapce! Byłam wściekła. Miałam dość. Dość więzienia! Dość bezczynności! Dość! Kurwa, Uchiha! Uchiha, ty gnojku! Po coś tu przybył?! Przez chwilę było w miarę dobrze! Kurenai, Mai, Otae... Kotki, Akage-no...Właśnie.
-Akage-no?-Rozejrzałam się. W kuchni jeszcze przy mnie był. Sądziłam, że za mną poszedł.-Akage-no!-Zawołałam. Nie zwykł się oddawać. Nie mogłam go przecież zostawić w domu... A może? Pobiegłam tam.
-Kurenai, widziałaś liska?-Spojrzała na mnie zdziwiona. Wszyscy się zmyli.
-Nie, myślałam, że poszedł z tobą.-Obeszłam te parę pomieszczeń, które tworzyły dom.-Akage-no!-Gdzie jesteś, maleńki? Przecież nie mogłeś zniknąć! Wiedziona impulsem pobiegłam do staruszka. Przecież nie może być takim draniem! Był miły! Zapukałam nerwowo.
-O, witaj panienko.-Uśmiechnął się lekko jak gdyby nigdy nic.-Zmieniłaś zdanie?
-Gdzie Akage-no?!
-Kto?-Uniósł brew.-Wejdź.
-Lisek!-Zrobiłam co powiedział.-Był ze mną jeszcze w domu!
-Może wystraszył się twoich krzyków? Herbaty?
-Nie chce! Zniknął, gdy pan się pojawił! W-wiem, że to p-pan!
-Panienko, nie powinno się nikogo oskarżać bez dowodów.-Podał mi herbatę.-Uspokój się. Poszukamy. Nie mógł uciec daleko.-Zdenerwowała napisałam się rozglądając. Jak mógł tak zniknąć?! Usłyszałam znajomy pisk. Odłożyłam kubek i pobiegłam do pokoju. Był. Związany zapiszczał, gdy mnie zobaczył. Podbiegłam do niego i szybko go rozwiązałam. Wskoczył mi na ramię piszcząc. Odwróciłam się.
-Wiedziałam, że to pan!-Spojrzałam na spokojnego mężczyznę wściekła.
-Wziąłem go sobie bez pytania. Pożyczka. Panienka jest zła? Już oddałem.
-Pan jest chory!
-Środek zacznie działać za parę minut. Może usiądziesz? Ruch i zdenerwowanie tylko to przyśpieszy, a gdy upadniesz może ci się coś stać.
-O-otrułeś mnie?-Spojrzałam na niego przerażona. Dziecko.
-Bachorowi nie zaszkodzi. Usiądź.
-Leć po pomoc.-Szepnęłam do liska rozglądając się. Okna zamknięte. Drzwi zamknął w tej chwili. Rudy nie widząc wyjścia pisnął bezbronnie.
-Twój przyjaciel pójdzie z nami.-Wyciągnął rękę, lecz ja odskoczyłam.
- Łapy precz!-Uderzyłam go w dłoń, a mały ostrzegawczo ukazał uzębienie.
-Sprzeciw nic ci nie da.
-Kurenai się zorientuje.
-Będzie za późno.
-Myślisz, że nikt cię nie zobaczy?!
-Pozwól, ze sam o to zadbam.-Poczułam jak moje ciało przenika dziwna słabość. Doskoczyłam do okna próbując je otworzyć. Było mocno zamknięte. Ciągnęłam.
-To nic nie da.-Wybiłam je. Tego się nie spodziewał. Wypuściłam lisa.
-Leć po Kure...-Chciałam dokończyć krzyk, lecz mężczyzna zatkał mi usta dłonią. Mały spojrzał na mnie jakby nie wiedział czy rzucić się na ratunek czy biec po pomoc. Machnęłam dłonią, by biegł. Widząc jego oddalającą się kitkę lekko się uśmiechnęłam.
-Głupia dziewucha.-Warknął mężczyzna ciągnąć mnie do innego pokoju. Próbowałam się wyrwać. Czym więcej czasu kupię tym lepiej. Po chwili straciłam przytomność.
___
*Masaru-zwyciężca
**Hana-kwiat
Rozdział świetny, wreszcie się coś dzieje! (tzn. cały czas coś się niby działo) Mam nadzieję, iż lisek zdąży zawołać pomoc. Martwię się też, co jeśli dojdzie do spotkania Aiko-Sasuke.
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny.