wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 82 "Demon"


Informacja od autorki drogą wstępu: Wasza droga "pisarka-od-siedmiu-boleści" wyjeżdża, więc mimo wakacji rozdziału specjalnie nie będzie(a może jak wrócę Kishimoto wreszcie ruszy z tą wojną i skończy tego cholernego tasiemca?! >D)
___
Uśmiechnąłem się lekko patrząc na tą małą istotę. Przypominała mi małego, zwykłego, lecz i egzotycznego ptaka. Nie zgubię cię nawet w tłumie wróbli, barwnych papug i pawi, koliberku... Rudawy czyżyku.
-Yayayay, ta dziewczyna okropnie podoba się Uchihom.-Wtrącił swoje klon Hashiramy.
-Bądź cicho i mnie nie wkurzaj.-Odpowiedziałem i poczułem na sobie jego uważne spojrzenie. Zamilkł. Za chwilę i tak zaczniemy walczyć. Obito się pojawi, a ja... Ja za niedługo ożyję. I zmiotę wszystkich. Skończy się zabawa w dobry świat shinobi. Skończy się wszystko... Spojrzałem na dziewczynę. Upadną nawet te ptaki, którym do tej pory zawsze udawało się uciec. Spojrzałem na resztę. Każdy karaluch co do jednego zginie. Każda pchła, owad czy większy osobnik...
~~
Wzrok skierowałem tam gdzie mój stary przyjaciel. Kobieta, która go zainteresowała. Łał. Postanowiłem śledzić poczynania tego maleństwa. 
-Zwinna, nie?- Zagaiłem po chwili, lecz odpowiedziała mi tylko złowroga cisza. Beznadzieja.
~~
Juubi. Niszcząca siła. Niszcząca siła, którą przywołał Madara. Siła, która puszczona wolno zniszczy świat. Z jednej strony on jest takim samym demonem jak Kurama. Czy gdyby okazać mu zrozumienie dałby się ułagodzić? Spojrzałam na walczących. Nic na siłę. Musiałby dać nam szansę. W tej sytuacji pozostaje nam jednak tylko walka. Wbiegłam przez jedno z wejść i szybko dotarłam do mini-demonów. Oni walczyli w  grupkach. ja sama. Kątem oka wyłapałam tylko zdziwione spojrzenia.
-Ja też jestem członkiem drużyny 7!-Usłyszałam głos, który coś mi mówił. Spojrzałam w górę i powróciły do mnie wspomnienia związane z "rodzinką".
-Sai!- Wyrwał mi się radosny krzyk. Odwrócił głowę i po chwili spadł ranny. Potrafi ochronić się i przed atakiem z góry. Zagryzłam usta. Ciekawe czy Sai i reszta mnie jeszcze pamiętają. Walka nie pozwoliła mi na długie rozmyślania. Jęknęłam cicho chroniąc się przed fizycznym atakiem mini-demona dłońmi. Było ich coraz więcej i z każdą chwilą rosły. Nijak mi się to nie podobało. Silna fizycznie czy wytrzymała nigdy specjalnie nie byłam, więc atak sprawił, iż przesunęłam się kawałek do tyłu.
-Tsūga!-Usłyszałam, a mojego agresora sprzątnęło coś na wzór wielkiej śruby od wiertarki. Ktoś mnie ochronił? Trudno było mi w to uwierzyć.-Uważaj na siebie!-Doszło do mnie nim to mini-tornado przesunęło się dalej. Skinęłam głową i przyjęłam odpowiednią postawę. Wokół moich dłoni zgromadziła się czerwona chakra, która tylko czekała, by zmienić się w śmiercionośny ogień... Bo wątpię, by same palące opary coś zdziałały. Do tego mogłyby kogoś trafić lub wzbudzić podejrzenia. Trzeba być ostrożnym. Uśmiechnęłam się lekko. Chwila odpoczynku, którą dał mi wybawca wystarczyła. Poczułam się lepiej, a demony już się tłoczyły. Wyskoczyłam w górę wyrzucając nad siebie jeden ze znalezionych zwojów.
-Sōgu, tensasai!-Broń opadła i wbiła się w ziemię. Ich skóra była zbyt twarda, by te ostrza były w stanie ją zranić, lecz na co większe mogłam skoczyć. Biegajac po ziemi czułam się zbyt osaczona. Skoczyłam na jednego z demonów i uderzyłam jego kolegę w bok. Po zetknięciu z mą dłonią został z niego tylko popiół. Nim mój przystanek zdążył zaatakował chakra z moich nóg zaczęła go wypalać. Proces dobiegł końca, gdy przeskoczyłam na jedną z kling i dmuchając w złożone dłonie roztoczyłam wokół siebie długi płomień ognia. W duchu podziękowałam Peinowi za dobranie mi nauczyciela. Nim stworzenia się przedostały dobrałam się do jednej z wielu katan i przeskoczyłam przez płomienie. Ostrze wzmocnione moją energią było w stanie powalić te gruboskórne bestie. Przecięłam jedną po czym odbijając się od połowy jego ciała skoczyłam i odbijając ich pociski wbiłam ostrze w sam szczyt cielska kolejnego. Szybko wyrwałam ostrze i ruszyłam dalej. Ta walka była nieskończona. Przeciwników nie malało. Wręcz przeciwnie. Gdybym biegała po ziemi, któryś z nim mógłby mnie zgnieść. Z drugiej strony ile można skakać? Choć w gruncie rzeczy szybkość mnie ratowała. Demony, choć fizycznie silniejsze były wolniejsze. To dawało mi dużą przewagę. Przewagę do chwili, gdy opadnę z sił, a mój refleks się zwolni. Skoczyłam na najwyższego z grupy i wbijając ostrze rozejrzałam się dookoła. Inni też mieli problemy. Zagryzłam usta. Czy przegrywaliśmy? Ucięłam łeb podłużnemu demonowi o wąskiej szyi. Nie, póki walczymy nie. Poddanie się jest przegraną. Walka ciągle trwa.
-Shire.*-Szepnęłam cicho patrząc na otaczające mnie demony wyższa o wysokość wbitej w ziemię katany. Ta, którą trzymałam w dłoni zabłysła czerwienią po czym zapłonęła. Zamachnęłam się skacząc w górę, a w stronę mych przeciwników poszybował ogień na wietrznych ostrzach. Moja prawdziwa energia. Połączona z żywiołem wiatru szybko spopielała te kreatury. Gdy wylądowałam na ziemi ignorując opadające na me ciało i włosy popioły pobiegłam przed siebie tnąc prawie, że na oślep. Co jakiś czas odskakiwałam, przeskakiwałam... I cięłam. Z boku, od góry, od frontu... A ich nie malało. To nie miało końca. "Pośpieszcie się." Pomyślałam oddychając szybciej. Czułam jak pieką mnie policzki. Od ognia, przez zmęczenie czy coś innego? Nie wiedziałam i wolałam się na tym nie koncentrować. Strasznie chciało mi się pić.
-Akamaru!-Usłyszałam krzyk i skowyt blisko siebie. Rezygnując z prostego biegu przeskoczyłam w bok i cięłam jednego z potworów. Moim oczom ukazał się ranny pies i chłopak, który biegł w jego kierunku. Te kreatury musiały ich rozdzielić. Podbiegłam bliżej.
-Jeśli będziesz nas przez chwilę ochraniał uleczę go!-Krzyknęłam już z daleka. Zatrzymał się i zauważając mnie skinął głową.
-Gatsūga!-Wrzasnął i zmienił się w wir, a ja poznałam swojego wybawiciela. Nie koncentrując się na podziękowaniach opadłam koło psa. Miał okropną ranę na boku. Bez chwili zastanowienia przyłożyłam do niej dłonie, a w moich oczach odbiła się zielona poświata. Zamknęłam oczy koncentrując się. Nie chciałam, by to za długo trwało. Po chwili po ranach zwierzęcia nie było śladu. Wstałam zadowolona z siebie, a koło nas pojawił się ten chłopak. Szybko podziękował po czym razem z psem powalili demona, który w nas celował. Skinęłam tylko głową i ruszyłam dalej. Krzyknęłam zaskoczona, gdy niedaleko mnie z nicości wyrosły trzy potwory: żaba, wąż i ślimak.
-K-kuchiy-yose no jutsu.-Wyszeptałam cicho. Pamiętałam tą technikę. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam strasznie się zdziwiłam. Potem się jej uczyłam. Zawsze miałam trudności z ugryzieniem się, więc po prostu na szybko cięłam dłoń. Tak bardzo nienawidziłam węży. Zagryzłam usta. Manda. Jak Orochimaru. Więc to na pewno pupil Sasuke. Uśmiechnęłam się lekko. Radzi sobie. I to jak widać nawet lepiej ode mnie. Coś się dzieje. Po chwili gad ruszył do przodu, żaba skoczyła, a ślimak rozpadł się na wiele innych. Oślizgłe. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam jednego z nich przy swojej nodze.
-Spokojnie. Uleczę się.-Odezwało się stworzonko, a ja skinęłam głową. To pojawienie się odepchnęło potwory, wiec mogłam sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Poczułam jak powracają mi siły, a rany się zasklepiają.-Nie powinno cie tu być.-Odezwało się nagle stworzonko.-Twój stan...
-Czy coś mu się stało?-Zaniepokoiłam się. Próbowałam go chronić i nie przypominałam sobie, bym jakoś specjalnie dostał, lecz może... O boże! Co ja wtedy zrobię?! Przecież nie mogło się nic poważnego stać! Naprawdę uważałam!
-Nie nic, ale może...-Opadłam na kolana i odetchnęłam z ulgą.
-Tak się przestraszyłam.
-Nierozsądnie było tu przychodzić.
-Musiałam. Naprawdę.-Spojrzałam na zwierzę szukając zrozumienia.
-Uważaj na siebie.-Powiedziało tylko stworzenie. Skinęłam głową. Wiedziałam, że musiałam. Podniosłam głowę i obserwowałam to co się działo. Przebili się przez ochronę Juubiego. Atakowali szturmem. Na raz, gwałtownie. Uchiha chronił się i walczył za pomocą Susaano. Blondyn używał wietrznej, wirującej techniki. Po chwili powietrze połączyło się z amaterasu i uderzyło w demona. *Tak!* Złożyłam dłonie ciesząc się z postępu. Demon płonął. Uśmiechałam się patrząc na Uchihę. Tak, pokonajcie go.* Złożyłam dłonie przy biuście. *Chcę zobaczyć waszą wygraną. Powodzenia.* Radość trwała niestety tylko chwilkę. Demon po chwili zrzucił z siebie płonącą część, a ze mnie zeszły emocje. *Bezsens.* Westchnęłam w duchu. *Lipa, dno!* Byłam zła. Nawet nie na los, lecz na demona. To była głupia, dziecinna złość o to, że walczy, że-patrząc na to z jego perspektywy-ratuje swoje istnienie. Ja też chciałam żyć! Byłam egoistką, lecz był to egoizm naturalny i zrozumiały. Pragnienie przetrwania, instynkt, który posiadają nawet najprostsze formy życia. Czy ta forma egoizmu była zła? Może, lecz nie sądzę. Była naturalna i zrozumiała. I byłam pewna, że każdy na tym polu także doświadcza tych uczuć i nikt, by ich nie potępił. Spojrzałam na Naruto i Sasuke. Światło i mrok. Uchiha nie daj się pochłonąć własnym ambicjom i żądaniom. Proszę. Tu liczą się wszyscy. Każdy tu ma rodzinę. Każdy czuje to samo. To wojna! Nie ma lepszych, gorszych! Każdy ma tyle samo do stracenia: Wszystko. A w uczuciach jesteśmy równi. *Uchiha, ogarnij się!* Krzyknęłam w myślach, bo wiedziałam, że mój głos, by do niego nie dotarł. W głowie usłyszałam śmiech Kyubiego.
"Robią co mogą, ale przekażę to Naruto." Poczułam jak moje policzki płoną.
*Ej, moje myśli to moja prywatność!*
"Jakbyś mogła to byś to wykrzyczała. Marna prywatność." Nie odpowiedziałam mu, lecz po paru sekundach zobaczyłam jak blondyn odwraca głowę w moją stronę i się szeroko uśmiecha. Już wiedział. Ciekawe czy mnie poznawał. W każdym razie za jego wzrokiem poszedł wzrok Uchihy. Spuściłam głowę.
~~
"Naruto, przekażesz coś Sasuke?" Odezwał się nagle Kurama.
*Co mam mu niby przekazać?*
"Żeby się ogarnął." Na chwile mnie zamurowało.
*Kurama, czy ty jesteś poważny, jesteśmy na polu walki, a ty sobie żarty stroisz?!* Zacząłem na niego najeżdżać. W odpowiedzi usłyszałem śmiech.
"To nie ja, a ta mała po waszej lewej. Spójrz w dół." Zrobiłem co mówił.
*Siostrzyczka Kasumi!* Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech. *Przeżyła i walczy...*
"Aiko jest w ciąży, nie powinno jej tu być." Jedyne na co potrafiłem się zdobyć to powolne zamruganie oczyma. Przyjrzałem jej się dokładniej.
*W ciąży... Skąd ona zna Sasuke?!* Spojrzałem podejrzliwie na przyjaciela. *Jeśli tknął Kasu...*
"Aiko." Wpadł mi w myśl lis. "Ona ma na imię Aiko."
*Okłamała nas?!*
"Tak." Spojrzałem na nią i na ciemnowłosego.
*Nie, to niemożliwe. Prawda, Kurama?!* Nie odpowiedział.
-Co się tak na nią gapisz?- Odezwał się ciemnooki.
-Skąd znasz siostrzyczkę?- Zapytałem spokojnie.
-Skąd ty ją znasz?
-Zapytałem pierwszy!- Wrzasnąłem na niego. Jak zwykle! Odpowiem i nic nie dostanę w zamian!
-Walcz.- Uciął, a ja naburmuszony spojrzałem na demona. Głupi Uchiha! 
~~
Skąd on zna Aiko? Czemu się tak na nią gapił i durnowato uśmiechał? Co ich ze sobą łączy? Czemu nazywa ja "siostrzyczką"? Przecież ona była w Akatsuki. Gdyby walczyli nie cieszyłby się w tak głupi sposób. Próbowałem odgonić od siebie irytujące myśli. Miałem cel i walkę na której musiałem się skoncentrować.
~~
Patrzyłam na chłopców zdziwiona. Ich wymiana zdań wyglądała jak stare kłótnie w drużynie, lecz tym razem nie mówili tak głośno jak poprzednio. Jedyne co udało mi się usłyszeć to "Pytałem pierwszy!". O co Uzumaki pytał? Spojrzałam tam gdzie oni. *Kasumi-san! Co ty tutaj robisz?* Przeszło mi przez głowę, lecz lustrując jej sylwetkę zdałam sobie sprawę z tego, że najchętniej chwyciłabym ją za kołnierz i kopiąc w tyłek wywaliła z pola walki. Co ona sobie myśli?!
~~
Mój wzrok powędrował tam gdzie reszty. Kasumi-chan. Ona mnie wtedy zawołała. Cieszyłem się, ze tu jest mimo, że był to z jej strony bardzo nierozsądny ruch. Wściekłość jaka przez chwilę biła od Sakury mnie w tym utwierdziła. Chociaż na chwilę oderwała myśli od reszty dawnej drużyny. Brawo, Kasumi-chan, jak zwykle oderwałaś ją od głównego toku myśli.
~~
Świetnie. Czuję na sobie zabójcze spojrzenie. Kolejna osoba, której weszłam w drogę. Rozejrzałam się dookoła. Sakura. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną czy spokojną. To nawet nie była taka wściekłość jak w przypadku Naruto. Odruchowo się cofnęłam. Sai, nie będziesz się gniewał jeśli od razu po bitwie dopadnę cię i wypożyczę jakiegoś rysunkowego ptaka, który zaniesie mnie daleko, daleko stąd?!
Moją uwagę odwrócił krzyk dochodzący z okolicy miejsca,z  którego przybyłam. Odwróciłam głowę. Poznawałam ten głos. Madara. Krzyczał. Madara-Tobi. Cierpiał. Zagryzłam usta. Co się tam dzieje? Nie czekając na nic zdjęłam z siebie delikatnie leczącego ślimaka.
-Weź mnie na ramię!-Zaprotestowało od razu stworzenie. Nie chciałam się kłócić, więc w pół ruchu zmieniłam kierunek dłoni z "do ziemi" do "do ramienia".
-Wygodnie?- Spytałam, a gdy ta potwierdziła pobiegłam. Krzyk po chwili rozniósł się jeszcze wyraźniej. "Nie idź tu!" Krzyknął na mnie lis co zignorowałam. Ten krzyk. W moich oczach zgromadziła się wilgoć. Ból. Tyle bólu. Prawie, że go czułam. Z mojego umysłu zniknął Madara- oszust, zabójca. Był tam Tobi. Słodki Tobi, który przynosił mi lizaki. Osoba, której nie dałabym tak skrzywdzić, której cierpienia nie chciałam. MÓJ TOBI! "Aiko, to wróg!" *Zamknij się! Zabić, a znęcać się to dwie różne rzeczy!* Wrzasnęłam w myślach czując jakbym zaraz miała się rozpłakać. Wskoczyłam na skały i zamarłam zakrywając usta, gdy ujrzałam jak główny manipulator wygląda.Jego ciało było potwornie zniszczone, jego twarz... Była go połowa.
-T-Tobi...-Głos mi się załamał, a w mojej głowie pojawił obraz chłopaka w dyniowej masce, który wyciągał do mnie dłoń z lizakiem. "To dla Aiko-chan!" mówił wesoło po czym wyciągał mnie na dwór. *Dlaczego?* otarłam oczy. *Dlaczego to wszystko się tak kończy? Dlaczego to się tak toczy? TOBI! Jak mogłeś być taki skrywając w sobie tyle zła? Takie intencje...* W mojej głowie znów słyszałam jego krzyki "AAA…!! TOBI BYĆ GOOD BOY! Aiko-senpai nie topić Tobiego! TOBI BYĆ GOOD BOY! AAA…POWÓDŹ!!**" Darł się, gdy parę kropelek z mojej wodnej zemsty na Sasorim na niego spadło. Moje ciało zadrżało. Zachichotałam prawie płacząc. Chłopczyk, który wsadzał mi dłonie do miski, gdy zachciało mi się przygotować coś słodkiego w kuchni***. Mężczyzna, który... Kiedy zdawał się chcieć mnie skrzywdzić, gdy dzielił się słodyczami, gonił mnie między drzewami, trzymał przy sobie po tym jak chciano mnie otruć, kazał mnie pilnować Zetsu, zamykał w odosobnieniu****... Mimo wszystko nigdy mnie nie skrzywdził.
-Panienko.- Odezwał się ślimak na moim ramieniu. Otarłam oczy. Nogi ugięły się pode mną chwilę temu. Siedziałam na skale jak dziecko niezdolne do walki. Nie przyszłam tu opłakiwać jeszcze żywego człowieka. To nie czas na rozpamiętywanie przeszłości. To nie jest Tobi! To Madara! To nie Tobi! To nie jest roześmiany i niegroźny chłopczyk! Muszę ich od siebie oddzielić. Nie mogę na niego patrzeć i widzieć pomarańczową maskę. To była tylko maska. Tylko oszustwo. Podniosłam głowę. Przez czas mojego rozklejenia czwarty Hokage i Sasuke zdążyli dotrzeć do... zdrajcy. Byłam tak blisko, a byłam tak strasznie nieprzydatna. Widziałam leżącego twarzą do ziemi mężczyznę. Nie żyje... Narzędzie zbrodni w dłoni Minato ociekało krwią.
-Panienko.-Odezwało się znów zwierze na moim ramieniu. Pokręciłam głową nie odrywając przez chwile dłoni od ust.
-To nic... T-to nap-pr-rawd-dę nic. N-nic.- Uspokajałam ją, choć łzy doleciały już do mojej dłoni. Tobi. Ktoś kogo traktowałam jak młodszego brata. Zniknął wraz z tym zbrodniarzem. Moje ramiona zadrżały. *Boże...*
__
*Shire-Giń
** wspomnienie pochodzi z Rozdziału 8 pt. "Zemsta być słodka *v*!"
*** np. sen w rozdziale 77 "Szaraczek"
**** Rozdziały tak 53-60. Około i między innymi.
Kurczę, pisząc o Obito byłam bliska płaczu Q___Q" Od razu po mandze...

niedziela, 9 czerwca 2013

Rozdział 81 "Zombie"

"Co oni w niej widzą?!" Kotłowało mi się w głowie. "Dlaczego im tak na niej zależy?!" nie potrafiłam tego zrozumieć. Nie lubiłam tej dziewczyny. Wszyscy otaczali ją opieką, a ja?! Mnie zostawili! Sasuke zostawił mnie na pastwę losu! Jej nie porzuciłby i nie oddał w ręce Konohy! Byłam tego pewna... i między innymi przez to moja niechęć do tej blondyny wzrastała. Dobrze wiedziałam, że Suigetsu mnie nie lubi, Yuugo znosi, bo taka jest wola Uchihy, a on... a dla niego liczą się tylko moje umiejętności. Gdyby nie to byłabym śmieciem. Choć pewnie i tak jestem. A on nie widzi... on nie widzi tego, że go kocham! KOCHAM! I oddałabym za niego życie, wszystko. Tak jak on byłam uczniem Orochimaru. Nie tak cennym jak on, eksperymentem, lecz... lecz jednak coś nas łączyło, a ona?! Co ona miała z nim wspólnego?! Czemu on tak się zachowywał, gdy o nią chodziło?! A ona go tak traktowała. Jak śmiała?! Mniejsza, że mnie zbyła, lecz... Czemu on jej bronił?! "Karin, spokój." Byłam tylko narzędziem. W czym ona była lepsza ode mnie? Była ładniejsza?! Nie prawda! Nie moja wina, że mam wadę wzroku, ja... Ja mam bardzo dobrą figurę! Idealną! A ona?! Ona... Ona jest całkowicie inna. Głupia blondynka. Głupia, mała, szydząca blondynka. Nie byłam pieskiem. Ja... ja chciałam iść z Sasuke. Ja byłam wierna Orochimaru. A ona? Ona nie miała miejsca, ona nie była do nikogo przywiązana. Czemu w jego oczach ona miała większą wartość niż ja? On tak bardzo nienawidził swojego brata, a potem... Ale... ja wiem, że to nie tylko przez niego! To nie tylko przez jej powiązania ze starszym Uchihą o których mówił Suigetsu. On nawet, gdy nie wiedział... ja wiem... on, by się tak nie zachowywał. Sasuke-kun! Co siedzi w twojej głowie?! Dlaczego... Dlaczego nie możesz spojrzeć na mnie jak na kobietę?! Kocham cię! A ty tak o nią dbasz. A ona... Ona jest niewdzięczna! Ona z ciebie szydziła. Z nas, a ty... A ty tak delikatnie ją głaskałeś. Ja... Nienawidzę jej! NIENAWIDZĘ! SASUKE-KUN! Ona nigdy cię nie doceni! Dlaczego TY tak bardzo cenisz ją?! Tak bardzo chciałabym być na jej miejscu. Albo być blisko tego miejsca. Mieć tą odrobinę twojej uwagi. A czuję się z góry skreślona. Cokolwiek zrobię, jakkolwiek spróbuję Suigetsu wszystko psuje! Nie ma odpowiedniej sytuacji! A kiedyś byłeś tak zaślepiony, że nie mogłam do ciebie dotrzeć. Taki odległy. Dlaczego, gdy tylko próbuję się zbliżyć ty się odsuwasz? A gdy tylko poczułeś jej chakrę odleciałeś... Odleciałeś jak ja, gdy zobaczyłam ciebie. Dlaczego? Ona nie jest wcale potężna, ona w swoim stanie nie nadaje się do walki. Tak, widziałam. Widziałam w niej nowe życie, lecz ty nie traktujesz jej tak ponieważ to życie jest Uchihą. Może trochę. Czy nie chcesz odbudować klanu?! Moje umiejętności są na bardzo wysokim poziomie. Tak bardzo chciałabym być twoją wybranką. Czemu tego nie akceptujesz? Do moich oczu cisnęły się łzy zazdrości, gniewu i żalu. Co ona ma czego ja nie mam?! Czyż nie jestem lepsza?! Więc dlaczego wy wszyscy... tak ją lubicie? Suigetsu jest nie ważny, on może sobie paplać o niej ile chce, lecz nawet Yuugo uśmiechnął się słysząc jej imię. I Orochimaru-sama. Nawet on, którego cieszą tylko eksperymenty i własne udane interesy. ON! On, który dba tylko o siebie. Obleśnie, ale jednak. Wzdrygnęłam się na samą myśl o sytuacji jaką przywodził wyraz jego twarzy. O ile ona jest od niego młodsza? Wzdrygnęłam się znów, gdy przypomniałam sobie czas, gdy byłam młodsza i trzymał mnie blisko siebie. Pamiętam krzyki tamtej dziewczyny i swój strach. Nie mogłam się ruszyć. Stałam przy drzwiach i drżałam z przerażenia. Mało, który widok wywarł na mnie takie wrażenie jak to co zobaczyłam przez dziurkę od klucza. Ona też była od niego o wiele młodsza... Lecz to było jeszcze przed atakiem na Konohę, gdy był w pełni sprawny. Poczułam gęsią skórkę, gdy pomyślałam, ze on myśli o podobnych rzeczach z tą blondyną. Znów usłyszałam te głosy w głowie. Orochimaru w pełni sił. Przełknęłam ślinę. Nie chciałam o tym myśleć. Z jednej strony cieszyłam się, że mnie nie chciał, z drugiej to był kolejny dowód na to, że byłam gorsza od tej małej, irytującej kunoichi. A nie powinnam tak myśleć! Ona ma tylko w miarę ładną buzię i  umie pyskować! A przecież.. Wystarczyłoby ją przyprzeć do ściany i przyłożyć broń, by zapomniała języka w gębie. Sprawny język... O czym ja myślę... Nigdy nie powinnam znaleźć się pod tymi drzwiami! Nigdy! Te języki... Orochimaru i to co on kazał tamtej robić... On... jego... Ah, nie! Orochimaru w pełni sił. Tak bardzo nie chcę o tym myśleć! Tyle oddałabym za wyplenienie tych obrazów z mojej głowy! Przyjrzałam się plecom Uchihy i kątem oka zerknęłam na sensei'a. Oni jej pragną? Czy to dlatego, że jest nieosiągalna, że pyskuje, że... Czy gdybym też pokazała pazurki Sasuke wreszcie, by na mnie spojrzał? Spuściłam głowę. Na Suigetsu to nie działa. Ale on jest dziwny i się nie liczy! Choć Sasuke też to widzi i... jego też to nie kręci, a ja nawet, gdy próbuję nie potrafię być na niego zła. Nawet po tym co mi zrobił... jak mnie zostawił...
~~
Karin, przestań mi wreszcie wiercić dziurę w plecach!
~~
(w tej chwili autorka stwierdza, ze nie napisze, że Orochimaru myśli, ze po wojnie chce przelecieć Aiko. To byłoby jednak złe. Każdy wie,że wężowaty nie myśli tylko o seksie ;__;")
'Aikoooo-chaaaaan, gdzie jesteś? Raatuuj mniee... Ja nie chcę zginąąćććć..." Jęczałem w myślach. Moja wymówka nie zadziałała, a my zbliżaliśmy się do   pola bitwy. "Aikooo-cha..." Spojrzałem na Karin i rozdziabiłem usta. Dlaczego ona patrzy wężowatemu w spodnie?! Zaczęłam ją obserwować. Raz wlepiała wzrok w Sasuke, rumieniła się po czym zerkała na sannina. Nie patrzyła jednak na jego twarz, plecy czy inną neutralną część ciała. Jej wzrok wędrował tam gdzie nie powinien. Przerzuca się? Ocenia? Fuj! Obrzydliwa zmiana.
-Yuugo, widzisz?-Szepnąłem wskazując na czerwonowłosą.
-Wolę nie patrzeć.-Uśmiechnąłem się szeroko. Mimo wszystko fajna z niego kreaturka.
~~
Sasuke dokąd prowadzi twoja droga? Co zamierzasz zrobić po wojnie? Zbratać się, wrócić do Konohy? Wybaczyłeś im? Sądzisz, że oni wybaczą tobie? Chciałbym, być takim optymistą. Wszystko zależy od władzy. Tsunade jak się masz? Prędzej byś mnie zabiła niż przyjęła, co? Nigdy nie byłaś tak naiwna jak Jiraya. Czekałby mnie naprawdę ostry nadzór. Byłabyś mi w stanie znów zaufać? Uwierzyłabyś, że to koniec eksperymentów? Że zauważyłem jak niszczące są moje ambicje? Docenisz naszą pomoc i gdy przed tobą stanę uderzysz tak, by nie zabić? Ty też miałaś ucznia. Ciekawe czy wdał się w ciebie czy jak Sasuke idzie całkiem inną drogą. Zapewne po wycisku jaki dałaś tej kunoichi jest wspaniałym wsparciem. Uchiha jak się czujesz przed spotkaniem ze swoją starą drużyną?
~~
Biegłam najszybciej jak umiałam. Czułam jak wiatr rozwiewa moje długie włosy. Czy to dziwne, iż sprawiało mi to przyjemność? Byłam sama. Choć się śpieszyłam, choć czekała mnie walka czułam się wolna. Biegłam i czułam jakbym leciała. W ciszy skocznie omijałam przeszkody. Tyle wolności po tak wielu zamknięciach. Nie czułam zmęczenia. Czułam radość. Tak, lepiej było skoncentrować się na tym niż się martwić. Chakra, którą czułam i to czego się spodziewałam. Wolałam to na razie wyprzeć. Sytuacja i tak pewnie we mnie uderzy i zatrzyma na chwilę. Tak, obym zdążyła. "Jesteś nieodpowiedzialna, wiesz?" Usłyszałam w głowie Kuramę. Byłam tego świadoma. Kto jak kto, lecz ja byłam jedną z ostatnich osób, które powinny znaleźć się na polu bitwy. *Daj mi być bliżej siebie, lisku.* Zaśmiałam siew  duchu. Wydał z siebie typowo zirytowany odgłos. *Nie martw się o mnie, zbieraj siły.* Zwróciłam uwagę i już nic nie usłyszałam. Wyczuwałam jego zmęczenie. Czym byłam bliżej tym wyraźniej. nie wpływało to na mnie. Nie byłam jinchuuriki czy kimś takim. To nie było takie połączenie.
Gdy znalazłam się nad miejscem walki zatrzymałam się na skałach wychylając.Ogarnęłam wzrokiem pole bitwy. Ludzie, których wyczułam, i których wybuchu mocy się przestraszyłam już tu byli. Tak samo jak i Sasuke. Nic mu nie było. Spojrzałam dalej. Tobiego nigdzie nie było. Naruto jak i jeden z Hokage płoneli dziwnym płomieniem. *Kurama, Hokage także?!* "To on zapieczętował mnie w Naruto. Widzisz jak." Zagryzłam usta. Czego jak czego, lecz tego w aktach nie było. Zacisnęłam dłoń na kunai'u. *Gdzie jesteś, marionetkarzu? Chętnie przetnę nić twego życia... Parę żyłek i tętnic w organizmie także. Więc się nie chowaj!* Obserwowałam próbując go namierzyć. W moje oko wpadał tłum nieznanych mi ludzi, a nawet różowowłosa, którą dobrze pamiętałam. Zaraz... Gdzie jest Sai? Wypatrzyłam nawet stojącego na uboczu Yuugo! Westchnęłam zirytowana. Ograniczyli Juubiego przez barierę. To dobrze, zniszczenie jakiego dokonał było straszne... A winny jest Uchiha. Przełknęłam ślinę. Niedaleko mnie widziałam kogoś podobnego. Siedział z dala od walki. Jeden z klonów długowłosego mężczyzny do niego podszedł. Wymienili parę zdań, lecz nic poza tym się nie stało. Wyglądał jakby bitwa w ogóle go nie interesowała. Czyżby był, aż tak pewny wyniku tej walki? Kim był? Czy to sprzymierzeniec Madary? Kolejny dziwny Uchiha? Pomyśleć, zę ten klan podobno ograniczył się do dwóch członków! Wstałam z zamiarem podejścia do niego. Nie wyglądał na kogoś kto, by mnie zaatakował. On na coś wyraźnie czekał. Na pewno nie byłam to ja. Zatrzymałam sie słysząc krzyk demona. Podzielił się. Walczyli wewnątrz "klatki". Powinnam biec, pomóc, lecz równocześnie byłam ciekawa tego człowieka. Gdy mu się przyjrzałam zauważyłam, iż tak jak tamci został przywołany przez edo tensei. Ta walka to parada zombie. Już miałam zeskoczyć i pobiec do reszty, gdy oczy mężczyzny zwróciły się na mnie. Zastygłam w pół ruchu, a moje oczy wypełniły się łzami. Nagato... Nagato... Nagato... Dlaczego Uchiha ma rinnegana?! Jak zaklęta powoli do niego podeszłam. Uklękłam przed nim.
-Kim jesteś?- Z moich ust wydobyło się pytanie, którego nie planowałam.
-Uchiha Madara.- Odparł. Miał spokojny, dumny i raczej obojętny głos. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego twarzy. Nie spuszczałam wzroku z rinnegana.
-Madara to Tobi. Kłamiesz. Widziałam jego twarz.
-Ten, którego nazywasz Tobim to Obito Uchiha. Mój uczeń.
-Obito zginął dawno temu.-Mówiłam jakby bez życia. Jak zahipnotyzowana.
-Uratowałem go, wyuczyłem i planowałem.
-Więc to wszystko to twoja wina.
-Owszem.
-Rinnegan. Nagato.
-Został mu przeszczepiony, gdy był mały. Nigdy do niego nie należał.-Zamknęłam na chwilę oczy, a moje ciało zadrżało.
-Jak śmiałeś!-Chciałam go uderzyć, lecz złapał mnie za nadgarstek.
-Nie wiem kim jesteś, ale uspokój się. To, że żyjesz i go widziałaś znaczy, że Obito cię lubił. Za niedługo zostaniesz złapana w trans. Tam urodzisz dziecko i będziesz wiecznie szczęśliwa. Nie chcesz?
-NIE! TO FAŁSZ! FAŁSZ! Fałsz...-Zgięłam się i upadłam na kolana. Ściskał za mocno. Bolało i tym razem pozwoliłam się bólowi pokonać.
-Ten świat to fałsz. Przypadek. Niedoskonałość. Ten, w którym się znajdziesz będzie idealny. Bez ran, bez wojen. Ty i twoja rodzina.
-To przez was cała zginęła. Całe Akatsuki... Itachi, Hi...
-Jesteś w ciąży z którymś z nich?
-Z Itachim Uchihą.-Odpowiedziałam spokojnie mimo tego, iż mi przerwał
-Mam potomka?.-Spojrzał na mnie z wyraźnym zaciekawieniem. Wyrwałam dłoń.
-Ty? Ty? Pusty, egoistyczny zombie.-Cofnęłam się.-Może i twa krew, lecz nie twoja dusza... Jesteście jak dwa różne światy. Ty i Itachi.
-Uchiha to Uchiha. Nami wszystkimi rządzą te same siły. Twoje dziecko będzie takie samo. Jeśli zostaniesz poddana transowi będzie takie jakie sobie tylko wymarzysz.- Tym razem wzrokiem ogarnęłam jego twarz w całości.
-Jak możesz być takim potworem?-Spytałam cicho, a zszokowany i wręcz przerażony ton mojego głosu samą mnie zaskoczył. Nie chciałam tak mówić.-Jak możesz... Dziecko... Jakie sobie wymarzę. To nieludzkie. To chore! Wymarzony świat?! Myśli szaleńca!-Zakończyłam ostro.
-Twoja przyszłość.-Nie zwracał uwagi na moje wzburzenie. Nic go to nie obchodziło. Był pewny swojej wygranej. Mimo to jego spokój w pewien sposób na mnie zadziałał.
-Na co czekasz?-Spytałam cicho.
-Na Hashiramę.-Spojrzałam na pole bitwy.-To trochę poczekasz.-Odwróciłam się z zamiarem dołączenia do walki.
-W tym stanie na nic się nie przydasz. Tylko zabijesz dziecko.
-Jakby cię on jako osoba w ogóle obchodził to może, bym się przejęła!- Odpowiedziałam odwracając do niego na chwilę głowę po czym zeskoczyłam ze skały niżej.
~~
Głupia dziewczyna. Słaba Uchiha. Spojrzałem w dół. Zabije się i tyle. Hm, Uchiha ma potomka. Choć ta słaba dziewczyna raczej nie wychowałaby go dobrze. Nie należy do klanu. Spojrzałem za  blondynką z miedzianymi pasemkami. Klan nie mógł zmienić się do tego stopnia, że upodobał sobie słabe kobiety. Jej emocje są silne. Zobaczymy jak radzi sobie w boju. Zaczęłam śledzić ją wzrokiem. Obserwacja to też jakiś sposób na rozproszenie nudy. Senju, czekam na ciebie, nie zawiedź mnie.
~~
*Przepraszam, że kazaliście mi czekać.* przemknęło mi przez myśl. "Aiko, nie wtrącaj się!" *Oh, zamknij się, Kurama! Nie mam zamiaru siedzieć na tyłku, gdy wszyscy ryzykują życie! Albo przeżyjemy wszyscy albo nikt!* "Uważaj na siebie." *Ty też.* W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech. "Powiedz to Naruto." Uśmiechnęłam się lekko. Tak, Naruto, uważaj na siebie. Uchiha, ty także. Masz być wujkiem. Jak ja mam dziecko wychować na Uchihę skoro nim nie jestem? Musi mieć jakiś klanowy wzorzec! Przymknęłam na sekundę oczy. nigdy w życiu nie otaczało mnie, aż tyle chakry. Tylu ludzi... Kiedyś, dawno, dawno temu w tamtym świecie, bo nawet wioska do której prowadził mnie Hidan. Zawsze była cicha, prawie, ze opustoszała. Ta "nowość" działała na mnie pobudzająco. Czułam jak ogień wewnątrz mnie pragnie się wydostać. Siły, które oszczędzałam zdobędą ujście. *Nie, Madara, nie zabiję dziecka. To twój plan i ambicje za niedługo zginą.* Przeskoczyłam większą dziurę. Muszę skoncentrować się na unikach, by nie dostać za mocno. To przede wszystkim. 
________
Sytuacje ze wspominek Karin znajdują się w:
Rozdział 54 "Porozmawiajmy"
Rozdział 56 "Herbata"
Rozdział 78 "Mokry optymizm"

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 80 "Dziadek"

Właśnie próbuję znaleźć zamiennik dla zacnego tytułu "Jest chujowo, ale stabilnie".
Znalazłam.
Zmieniam.
Miłego czytania xD.
Mnie to tam rusza .__.'
__________
Zatrzymałam się, gdy usłyszałam znajomy pisk.
-Akage-no?-Rozejrzałam się, a po chwili moim oczom ukazała się ruda kitka. Zwierzak błyskawicznie wskoczył mi na ramię i zaczął wąchać łaskocząc mnie mokrym noskiem i wąsikami.-Hej maleńki.
-Witaj.-Spod ziemi wyłonił się dziadek. Spiorunowałam go wzrokiem i minęłam. Chwycił mnie za wolne ramie i mocno pociągnął. Krzyknęłam z bólu.-Stój, Uchiha.-Wyrwałam się gwałtownie bijąc go w dłoń.
-Pomyłka-Zawarczałam idąc, a ten przyłożył mi ostrze do szyi. Bez wahania kopnęłam go łokciem w brzuch przysłaniając ostrze wolną ręką. Kopnęłam go także w kolano. Zgiął się.
-Ty mała..
-Uchiha odszedł, radzę udać się na pole bitwy. Teraz nic nie ugrasz.-Poinformowałam go spokojnie przy okazji przerywając. Szacunek do starszych? I ten kij ma dwa końce. Bądźmy poważni: mam szanować kogoś kto chce mnie zabić? Kto chce mną handlować? Sprzedać? Niewolnictwo już dawno zostało zakazane, a ja nie jestem jakaś tanią... A zresztą... Moralne rozterki w niektórych wypadkach są po prostu śmieszne.
-Idzie...
-Idę z tobą. Jasne, jasne...-Uśmiechnęłam się z lekką ironią, lecz ten wyraz został szybko starty z mojej twarzy. Usłyszałam przeraźliwy krzyk, a zaraz potem ziemia się zatrzęsła... Wszystko zostało odrzucone w tył. Z dala od miejsca walki. Uderzyłam plecami o jeden z domów. Usłyszałam jak dachówka się obsuwa, odruchowo przysłoniłam głowę dłońmi, lecz nic we mnie nie uderzyło. Otworzyłam oczy i spojrzałam ku górze. Chakra i ogień wytworzyły dość szczelną ochronę... Kyuubi czuwał i nade mną. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Czerwona powłoka wokół mnie utrudniała lekko widzenie, lecz, gdy opadła nie żałowałam. Świat wokół mnie wyglądał jak po przejściu armagedonu. W oddali widziałam jeszcze resztki wichur i burz. Co lub kto ma moc wywołania czegoś takiego? Zacisnęłam lekko usta. Lis drżał na mym ramieniu. Nie powinien ze mną iść. Pogłaskałam go lekko po główce i rozejrzałam w poszukiwaniu znajomej sylwetki.
-Masaru-san!-Pobiegłam w stronę, z której wydawało mi się usłyszałam jęk. Szybko dojrzałam leżącą sylwetkę. Nie zdążył się ochronić, nie skrył się w ziemi... Nic. Za szybko. Zacisnęłam usta wyciągając z jego brzucha ostry kamienny kolec i przykładając dłonie do rany. Szacunek szacunkiem, chore plany chorymi planami, lecz ja go przecież znałam! On był dla mnie przez jakiś czas miły! Dobrze, może to była tylko gra, lecz uratował mnie! Uratował...
-Panienka jest głupia.-Zakaszlał krwią.
-Proszę być cicho!-Krzyknęłam zła. Niech powie mi coś czego nie wiem! Zaśmiał się tylko.
-To stare ciało nadaje się tylko do ziemi.
-Proszę nie mówić głupot, ja...
-Nikt nie da rady. Nawet Tsunade-hime nie dałaby rady, a co dopiero niedoświadczone dziecko...
-Przestań gadać!-Wrzasnęłam na niego i zamknęłam oczy. Nie jestem niedoświadczonym dzieckiem! Niedoświadczona byłam, gdy uleczyłam kwiat w rupieciarni Akatsuki! Kwiat, którego nie był w stanie ożywić nawet Zetsu! Więc nie mów mi tu nic o Tsunade, gdy... gdy nawet spec od roślin mnie pochwalił.
-Żegnaj, Aiko-dono... denka... hime.-Otworzyłam oczy, uśmiechał się lekko.-Nawet Uchiha mają w sobie coś dobrego, no, n...-Zakaszlał.
-MASARU-SAN!-Wrzasnęłam, gdy zamilkł i zamknął oczy. Zanikał. Czułam to wyraźnie pod palcami. Lisek na mym ramieniu zapiszczał pytająco, a ja zagryzłam usta. Nie mogę się poddać.-CHOLERA, JA NIE JESTEM UCHIHA!-Zaprotestowałam wkładając siłę swojego gniewu i irytację w chakrę i koncentrację. Po chwili mężczyzna gwałtowniej zakaszlał, a ja poczułam jak słaby ognik jego życia zaczyna żywiej migotać.-Jestem Hidoi.-Zaśmiałam się przez łzy.-Jestem nierozważnym dzieckiem Akatsuki. Złem... Pamiętasz, ojii-san?-Śmiałam się, choć słone krople spływały mi po twarzy. Ulga czy radość wygranej? Cóż, wszyscy teraz stoją twarzą w twarz z kostuchą, lecz tak blisko mnie jeszcze nie przechodziła. Ci "okropni przestępcy" naprawdę nie przygotowali mnie do kontaktu ze śmiercią. Raczej jak nadopiekuńczy rodzice trzymali pod kloszem. Odetchnęłam cicho i dokończyłam walkę z główną raną. Potem zajęłam się mniejszymi.
-Czemu mi pomagasz?-Odezwał się w końcu, a ja przypomniałam sobie odpowiedź Suigetsu.
-Zbieram punkty... Wiesz, po wojnie trzeba gdzieś się skryć, ojji-san..-Odparłam jak gdyby nigdy nic.
-Nic bezinteresownie. Świat się stacza co widać po młodzieży.-Westchnął ciężko.
-Tak, tak... A od kiedy przestępcy robią coś nie licząc na zapłatę, hm?-Spojrzawszy na niego uniosłam lekko brew.
-Źle cię wychowano, panienko. Bardzo źle.
-Oczywiście. Wychował kto wychował. Dobrych efektów, bym nie oczekiwała... Proszę wstać.-Pochyliłam się nad nim pomagając. Mowy o pójściu na wojnę nie było. Powoli dotarliśmy do jednego z wielu domów. Zeszłam z nim do podziemnej piwnicy. Jesli żaden piorun nie trafi w wejście i strof się nie zawali żaden armagedon w tym schronie nie powinien zagrozić jego bezpieczeństwu. Szybko rozejrzałam się po budynku i zniosłam mu parę poduszek i koców, a także odrobinę picia i jedzenia. Ci ludzie liczyli się z sytuacją biednych przybłęd czy nie chcieli tego tachać licząc się z marnotrawstwem dobrych produktów? Jedno i drugie było dla mnie szczęściem.
-Czyli zostajesz ze mną, tak?
-Oczywiście, że nie.-Mruknęłam.-Pan zostaje tu, zero wyjść i narażania się, a ja...
-Biegnę się narazić?
-Właśnie!-Klasnęłam w dłonie z uśmiechem.-Cieszę się, że się zrozumieliśmy.
-Bardzo rozsądne.-Skomentował wskazując na mój brzuch, a ja odwróciłam wzrok.
-Przetrwał tyle, że nic mu już raczej nie straszne.
-Dziwne masz sposoby hartowania dzieci. Tego cię te oprychy uczyły, panienko?
-Trochę szacunku, dobrze?-Warknęłam, a lis wyczuwając mój nastrój zjeżył sierść i zawarczał krótko ujadając.
-Oh, tak, rodzinka, panienki...-Wstałam i wyszłam ze schronienia. Po cholerę ja go ratowałam? Tacy ludzie nigdy się nie zmieniają.-Spojrzałam w ciemne niebo. Masaru Hana był inny. Naprawdę wyrozumiały i kochający człowiek... który umarł stanowczo za wcześnie. Pokręciłam głową odganiając od siebie stare wspomnienia. Weszłam do schronu i zabrałam broń. Dziadek dał mi i swoją za co byłam wdzięczna. Podziękowałam, pożegnałam się i wyszłam. Dość rozczulania. Straciłam wystarczająco dużo czasu. Zaśmiałam się w duchu przypominając sobie ile razy zaczynałam podróż i ile razy ją przerywałam. Tak samo było z obietnicami o płaczu. Podróż zaczyna się od pierwszego kroku,płacz od pierwszej kropli...
-Ty nie walczysz.-Spojrzałam na lisa, a ten pisnął zawodząco.-Zostajesz z Masaru-san i masz się nim opiekować, rozumiesz?-Wyszczerzył kiełki.-Ale go nie zjedz.-Dodałam,a ruda kitka opadła wyraźnie zawiedziona. Zaśmiałam się w głos i otworzyłam klapę w podłodze.
-Właź.-Próbował coś jeszcze ugrać popiskiwaniem, warczeniem, ujadaniem i szczekaniem, acz w końcu zrezygnowany wpełzł do piwnicy. Wybacz, Akage-no, walczyć jeszcze nie umiesz, jesteś za młody, żeby umierać... Wyszłam z domu słysząc jego żałosne popiskiwanie.
-Wybacz.-Szepnęłam cicho w przestrzeń. Do niego i do... do wszystkich, którzy mogliby to usłyszeć... Duchy... Dusze... Patrzący na nas z nieba czy mający jakiś wgląd z piekła. Wszystko jedno, wiara nie wiara... Wiedziałam jak bardzo wydarliby się na mnie ci przestępcy, gdyby mnie teraz widzieli, a ja mogłabym ich usłyszeć. Szlabany, a nawet siłowe zatrzymania. "Nigdzie nie idziesz!" byłoby chyba najłagodniejszą wersją. Zaśmiałam się w duchu przypominając sobie krzyki lidera. W graniu egocentrycznego tyrana był świetny... Nagato-san... Posmutniałam. Dlaczego walczę po stronie ludzi, którzy postawili poza marginesem społecznym całą moją rodzinę?! Którzy każdego z nich jakoś skrzywdzili?! Którzy na nich polowali. Uśmiechnęłam się lekko. Może dlatego, że to jedyna rozsądna strona? Jedyna, która pozwoli mi żyć wolną? Albo chociaż jedyna, która pozwoli zachować świadomość? Sądzę, że oni stając przed takim wyborem sprzeciwiliby się Madarze... Zamknęłam oczy, a w moim umyśle ukazał się obraz ucinanych linek. Marionetki.. Zrobiłeś z tych ludzi pionki. Zacisnęłam dłonie w pięści. Jak strasznie Deidara, by krzyczał zdając sobie sprawę, ze został wykorzystany... Jak strasznie Hidan, by się pieklił... Sama nie wiem kiedy w mojej dłoni znalazł się kunai. Wbić go marionetkarzowi prosto w serce.. Oblizałam usta, choć wiedziałam, że pewnie nie mi będzie to dane.
Przez mój umysł przenikała kolejno każda z postaci jaką do tej pory spotkałam na swej drodze... Kurenai, dzieci, Atari, Akatsuki, ninja z Konohy, Orochimaru i jego świta... Uchiha, Naruto... Dotknęłam miejsca, gdzie umiejscowiony był tatuaż od Hidana. Tak wiele się stało... i tak wiele ma się stać.
~~
-I co, Shippon*? Utknęliśmy tu razem...-Westchnął mężczyzna poprawiając się na poduszkach. Zwierzę siedziało w kacie i tylko jego oczy błyszczały.-No chodź tu, chodź... Akage-no?-Rudy słysząc swoje imię zawarczał ostrzegawczo. Mężczyzna westchnął głośno.
-Nie bój się, nic ci nie zrobię. Opowiem ci bajkę...  Wiesz, że miałem kiedyś brata?-Zakaszlał ciężko, a stworzenie podniosło się i odrobinę przybliżyło. -Nie żyje. Moja żona i córka także... Głupia, młoda była... Ale bardzo ładna. Za Uchihą latała i w końcu zginęło dziecko... A małżonka załamała się zdrowotnie... Wiesz, mały... Mój brat zbzikował... Poszedł tam gdzie twoja pani... Nie było go z parę dni, a potem wrócił... I się zamknął. Całe dnie przy książkach spędzał, tu i w innych wioskach... Czekaj, aż ona rzuci sie do książek, potem w płomienie i zginie... Czekaj tylko, Oppon*.-Odkaszlnął.-Ale ja nie zwariowałem!-Zaczął jakby ożywiony.-Ja wiem co się stało! Ja wiem! Prochów nie było! Ciał nie było!-Zakaszlał ciężko, a dojście do siebie zajęło mu parę minut. Westchnął ciężko przed kontynuacją.
-Ja nie zwariowałem... Ja wiem, wiem... Oni go zabili. Zabili tego poczciwego głupca. Na pewno. On, by do nich nie dołączył. On zginął... A ją wytrenowali. A ona była... Z Uchihą... A moja córka zginęła... Zginęła....-Zakaszlał.-I oni. Wszyscy...-Zakaszlał i zamilkł. Lis przy jego boku cicho pisnął. Staruszek spojrzał na niego zaszklonymi oczyma i pogłaskał szorstką dłonią.-Zginęli...

~~
Chciałem uciekać. Nie chciałem ginąć. Chciałem najspokojniej w świecie się zmyć, zniknąć niezauważony, lecz ta czerwonowłosa menda musiała się wtrącić! Jak ja jej nie lubię! Uciekłbym, wrócił do Aiko, a gdyby przeżyli wmówiłbym, iż moim priorytetem była jej ochrona. Pograłbym sobie w karty i gdy śpi pooglądał biust. Ładny miała. Brzuszek też fajnie zaokrąglony. Popytałbym jak dziecko i jakoś zajął czas. Bezpieczny, z dala od walki i niepotrzebnego narażania się. Tam było wystarczająco dużo ludzi. Osób, które w normalnych warunkach chciałyby mnie sprzątnąć. Westchnąłem na głos. To nie była zabawna sytuacja. Albo walczę i ginę na polu albo ginę z ręki, któregoś z tych potworów... W walce już nie wypada się zmyć... Masakra. Jak ja mogłem się w coś takiego wkręcić?
-Sasuuukeee? A nie wolałbyś, żebym popilnował Aiko-chaaaan?-Spróbowałem, lecz osoba od której chciałem dostać odpowiedź milczała.
-A co nam do tej małej lafiryndy, co?!-Wydarła się Karin poprawiając okulary.-Sądzisz, że Sasuke-kun się nią interesuje?!- "Tak." przeszło mi przez myśl, lecz wiedziałem, że tego lepiej jest nie mówić. Na osobności owszem, lecz nie w towarzystwie Uchihy.
-Prędzej nią niż taką czterooką wiedźmą.-Odparłem zamiennie i uchyliłem się przed jej ciosem.
-Zachowaj energię na walkę.-Odezwał się Yuugo, który do tej pory wyglądał na dość zamyślonego. Zresztą on w ogóle ma jakieś aspołeczne cechy.
-Będę ją marnowała jak tylko będę chciała, a tobie nic do tego, dziwa...
-Karin.-Odezwał się w końcu Orochimaru.-Yuugo dobrze mówi. Zresztą nie sądzę, by ktokolwiek z nas zechciał żegnać się pokłócony. Trudno odchodzić w kłótni.-Oblizał się, a ja się wzdrygnąłem. Obrzydliwy gość. Założę się, że jemu akurat wszystko jedno. O mnie nikt tu nie dbał. Mogłem ginąć spokojnie... Sasuke też raczej obojętne kto zginie. To o niego raczej się troszczyli. Pupilek wężowatego d którego Yuugo ma słabość. Tylko zalotów Karin mu współczułem. Rude, głośne, brzydkie, czterookie i nieopanowane coś. Brr! ŁE! Teraz wlepiła oczy w plecy Uchihy i posłusznie zamilkła. Psychopatka.
~~
Aiko... Błagam, nie biegnij za nami...
___________
*Shippon/Oppon-ogon

Weźcie... nie bijcie...
Dajcie znak życia..
Albo jakiś pomysł, bo manga wlecze się tak, że...WRR! >O<"

piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział 79 "Czekanie"

Ogarnijcie! XD
A tak od połowy:


___
 -Mam karetę.-Oznajmiłam próbując nie szczękać zębami. Wygrał i po chwili otwartej radości podszedł i wziął mnie do siebie na kolana. Był cieplejszy. Wtuliłam się w niego z wdzięcznością.
-Lepiej?
-Owszem... Dziękuję.-Szepnęłam cicho. -Dlaczego to robisz?-Spytałam po chwili. Może myślę stereotypowo i go przez to krzywdzę, lecz od kiedy ludzie jak on bezinteresownie opiekują się słabszymi?
-Zbieram punkty u Sasuke.-Wyszczerzył się do mnie, a ja obdarzyłam go nieaprobującym spojrzeniem. Ten pseudo-optymista to urodzony demotywator. Westchnęłam w duchu. Przynajmniej jest szczery. Ma mnie trzymać z daleka. Dobrze, posiedzę sobie tutaj. Przynajmniej mnie ogrzewa, a nie związuje.
-Nie martw się. Nie mam ochoty mu przeszkadzać.-Mruknęłam. Mimo wszystko zrobiło mi się przykro.
-Głupia jesteś, wiesz?- Zapytał wesoło. Jego ton nigdy się nie zmienia? To nie było miłe.
-Super.-Wtuliłam się w niego. Mało mnie obchodziła jego opinia i sposób w jaki mówiłam wyraźnie na to wskazywał.
-Jak Sasuke podejmie decyzję albo cię do niego zaprowadzę albo odeślę w bezpieczne miejsce.
-Ale ja do niego nie chce iść!-Podniosłam głos. Irytowało mnie to już. Sasuke, Sasuke, Sasuke. "Idziesz do Sasuke", "będziesz przynętą na Sasuke", "bo Sasuke nie da ci nic zrobić", "jak to się skończy zaprowadzę cie do Sasuke"... Sasuke! Sasuke! Sasuke! Ja nie chce "SASUKE"! Mam dość tego, ze mnie z nim wiążą! Uchiha, cały czas Uchiha! A JA?! Hidoi! Aiko! Nie Uchiha! Ja też coś znaczę... Prawda? Jestem osobą... Moją wartość nie mogą wyznaczać moje powiązania z tym klanem, z Akatsuki... Z Madarą... I dziecko. Jestem osobą, ja chce... Coś znaczyć sama w sobie... Ja chce... Nie chce cały czas słyszeć o Sasuke! Nie chce! Nie chce Madary! Nie chce Sasuke! Nie chce wojny!
-Chce do domu.- Odezwałam się płaczliwie. Chce do Itachiego. Chce do domu. Chce mieć normalną rodzinę. Chce móc wieczorem wypić kubek kakao, poczytać książkę, obejrzeć film, pohuśtać się na huśtawce, upiec coś, pokłócić z kimś, pogonić, pobawić... Móc być dzieckiem jak kiedyś lub komuś po prostu matkować. Przeszłość nie wróci, lecz czemu nie mogę żyć spokojnie w jakieś wiosce z Mai i dzieckiem? Dlaczego? Dlaczego wokół mnie musi rozgrywać się takie piekło? Gdy ktoś walczy przynajmniej nie myśli, a ja? Cały czas... Albo jestem zawieszona w przestrzeni, albo... Albo mnie gonią... i cały czas ktoś więzi, od czegoś odsuwa, czegoś zabrania... i cały czas słyszę o Uchihach. A najgorsze jest to, że mam czas... Mam czas wszystko rozpamiętywać, o wszystko się martwić. Chciałabym walczyć. Byłoby tu i teraz. Działasz lub giniesz, nie analizujesz za wiele, myślisz szybko o tym co jest. Męczysz się jedynie fizycznie...
-Ja nie mam domu i nie jest mi z tym źle.-Spojrzałam na niego, jego uśmiech osłabł, gdy zobaczył moje błyszczące od wilgoci oczy.
-Ja też nie, Suigetsu, ja też nie mam domu.- Uśmiechnęłam się smutno.-Ale miałam.-Nim zdążyłam poruszyć dłonią otarł mi łzę, która spłynęła po policzku. Spuściłam głowę i objęłam się dłońmi.
-Czy wasza historia nie nauczyła was, że wojny są złe? Że nie warto walczyć? Że to tylko strata i ból? Wszyscy coś tracą... Nikt nic nie zyskuje... Prócz królów, którzy nie cierpią... Prócz tych, którzy wydają rozkazy z ciepłych komnat i nie widzą pola walki...-Drżałam. Nie wiedział co robić.-Którzy nie słyszą płaczu kobiet, dzieci... Jęków umierających... Którzy, gdy oddziały głodują przejadają się i leżą do góry brzuchem... Którym wiecznie jest mało... Mało zaszczytów, mało władzy, mało jedzenia i wina, mało poddanych i ziem... Choć własnych nawet nie zwiedzili, choć nie są w stanie zjeść tego co mają na stole, choć nie wiedzą ilu ludzi mieszka w kraju i ich chwali... Choć nigdy nie zostali uciśnieni i zmuszeni do wysiłku... Do czasu.
-Aiko.-Próbował mi przerwać wykorzystując chwilę, w której wzięłam oddech. Nie, to nie koniec. Byłam jak w transie.
-Do chwili, gdy któraś ze stron nie przegra.-Spojrzałam na niego. Mój głos został wyprany z wszelkich emocji.-I albo zostaje zawarty pokój albo ktoś traci pozycję.-Uśmiechnęłam się lekko. Jego oczy się rozszerzyły. W ich odbiciu widziałam jak bardzo niepokojący grymas to był. Ironia i okrutna satysfakcja.-Stryczek, gilotyna, wygnanie.-Wymieniłam powoli, z wyczuwalna przyjemnością. Sadyzm.- Król traci wszystko, zmieszany z błotem, mieszczaństwem... Bez władzy. Głód, chłód. Jak to jest być normalnym człowiekiem, o wielki władco?-Spytałam z ironią, prawie ze śmiechem.- Spójrz na ziemię nasiąkniętą krwią...
-Aiko...-Niepokoił się. Bał się?
-Spójrz w puste oczodoły trupów, dotknij zgniłych i zmasakrowanych ciał...
-Hidoi!-Przytknął mi dłoń do ust uderzając w zęby. Po moim policzku spłynęła ostatnia z łez.-Jeśli przegracie nikt tak nie skończy. Wszyscy zostaną poddani iluzji. Nie będzie ucisku, nie będzie chłodu i głodu.-Powoli odsunął dłoń i otarł mi łzy, które błyskawicznie wsiąkały w jego ciało.
-Będzie iluzja. Będziemy jak zombie. Będziesz żył w kłamstwie. W iluzji zdobędziesz swoje miecze, lecz to nie będzie prawda. To tylko słodkie kłamstwo. Niemoc... Nawet nie będziesz tego świadom.-Zamilkłam na chwilę.-Zmarli za którymi tęsknimy wrócą do życia... Każdy będzie miał to czego pragnie... Łatwo... Nudno... Kłamliwie. Każdy w swej iluzji stanie się w końcu egoistyczną władcą świata... Uszczęśliwiłoby cię, gdyby na pstryknięcie palców miecze zostały złożone u twoich stóp? Czy miałyby wtedy jakieś znaczenie? Miecze będą oznaką twojej siły. Rzucone do twych stóp, oddane bez walki... Może wspaniałe, lecz o wiele mniej warte.-Zamknęłam oczy. Władcy się nudzą. Dlatego były wojny. Chcą więcej. Z nudy. Chcą by coś się działo. Chcą zapisać się w historii. Chcą coś zdobyć. Chcą przerwać nudę. Dlatego wyruszają na wyprawy. Jak mogą być szczęśliwi, w chwili, gdy wszystko widzieli i wszystko poznali? Jak można być szczęśliwym bez przeszkód? Bez rzeczy, która fascynuje, ciekawi... bez czegoś co można zdobyć, podziwiać... Dlatego tyle wojen... Dlatego romanse w królewskich ścianach.- A może to ja się mylę?-Spytałam cicho patrząc mu w oczy. Bez wahania mnie do siebie przycisnął. Mając wszystko nie ma się nic...
-Dlatego Uchiha mają ciebie.
-PRZESTAŃ!-Odepchnęłam go i wstałam.-Co ja jestem?! ZABAWKA?! Jakaś specjalna atrakcja dla nich?!
-Edycja limitowana.-Odpowiedział wesoło, lecz uśmiech znikł, gdy na niego spojrzałam. Od razu też się uspokoiłam. Nie powinnam się denerwować, powinnam panować nad emocjami. Ostrzeżenie jakim była płonąca stal mojego wzroku odbita w jego oczach wystarczyła, bym wróciła na ziemię.
-Przepraszam. Ja po prostu nie rozumiem... Nie rozumiem czemu każdy z was uważa, że ja coś znaczę... Sasuke to Sasuke. Madara to Madara. Jeśli coś się stanie żaden nie odczuje. Będą żałować tylko jego.-Położyłam sobie dłoń na brzuchu.-Tylko... A wy mówicie jakbym to ja była celem. Jestem tylko małą dziewczynką.
-Dosłownie małą.-Wyszczerzył się czując, że jest bezpieczny. Poklepał mnie po głowie, a ja się uśmiechnęłam.
-Małe jest piękne... A teraz przytul, bo zimno.-Bez wahania wziął mnie w ramiona.
-Głupia jesteś.-Wyszczerzył się.
-Oj wiem, wiem... Nie denerwuj matki, bo jak dziecko będzie znerwicowane to zamiast pochwały dostaniesz od wujka w łeb.-Zaśmiał się.
-Jakbyś zobaczyła jego reakcję jak cię wyczuł zaśpiewałabyś inaczej.- Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Z nim był taki problem, że nie wiedziałam czy żartuje czy mówi poważnie.
-T-to znaczy?-Zdecydowałam się zaryzykować i okazać ciekawość.
-Sasuke nam odleciał.-Pokazał dwa rzędy piranich kłów.
-Jak odleciał?
-Odleciał. Przez chwilę go z nami nie było. A potem kazał nam zostawić cię w spokoju.
-I nie posłuchałeś.
-Stwierdziłem, że jak będę cię chronił będzie spokojniejszy i skoncentruje się na podejmowaniu decyzji.
-Tsa... Jakbym była w stanie zakłócić tą jego zimną kalkulację.
-Głuuupia jesteś, Aiko.-Przeciągnął śpiewająco, a ja się zaśmiałam. Wzięłam karty do rąk i mu podałam.
-Tasuj!-Rozkazałam. Dość Sasuke. Czas kogoś pokonać.
Ograł mnie dwa razy. Przy trzecim złożyłam karty i ziewnęłam.
-Śpiąca?
-Yhym... Za dużo śpię.
-Powinnaś odpoczywać.
-Ale nie, aż tyle. Pojawi się, nie obudzisz mnie i chowanie pójdzie na marne.
-Ale kupiliśmy trochę czasu.-Uśmiechnęłam się słabo. W sumie.
-Sądzisz, że co zrobi?-Spytałam patrząc na karty. Grając nie zasnę. Zebrałam je i mu podałam. Wyciągnął dłoń i zniknął. Przez chwilę siedziałam z wyciągniętą talią. "Coś się stało." Przeleciało mi przez głowę. Musiało. Wstałam mając złe przeczucia.
-Suigetsu?- Odezwałam się pytająco, choć wiedziałam, że nikt mi nie odpowie. Opadłam na poduszkę i cicho westchnęłam. "I co teraz?" Byłam ciekawa jaką decyzję podjął Sasuke, lecz wiedziałam, że jeśli ruszyli pewnie ich nie dogonię. Dodatkowo był jeszcze ten dziadek. Powinnam się ukrywać... "Czyli siedzieć na tyłku i nie robić nic." Westchnęłam zirytowana i szybko się zerwałam. Nie ma tak. Wychodzę! Zatrzymałam się i spojrzałam na swój brzuch. Oparłam się o ścianę i ukryłam twarz w dłoniach. *Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę. Nie mogę!*
*Nie powinnam.*  myślałam zamykając drzwi domu. Czekanie było najgorszą z tortur.
*Jestem okropnie nieodpowiedzialna* przemknęło mi przez głowę, gdy biegłam pomiędzy domami.
W pewnej chwili poczułam coś co szybko mnie zatrzymało. Ta chakra... Chakry. Potężna... Zadrżałam na całym ciele i mimowolnie cofnęłam do tyłu. "Madara, nie Madara, Madara, nie Madara..." Jeśli to on zginiemy. Czułam to. Bałam się. Bałam. Zakryłam dłonią usta. Mój umysł się zawiesił. Nie wiedziałam już co robić. "Przeciw" nie miałam szans. "Z" byłam bezużyteczna. Zresztą... ta moc... To tak jakby ktoś pstryknął palcami i nagle uwolnił... Tyle energii. Tak podobne do siebie. Tak zespajające się. Kto ma w swoim władaniu coś takiego? Edo Tensei Peina... Byłam pewna, że nigdy nie ożywił człowieka o takiej mocy. Byłam też pewna, że wszyscy, których ożywił razem wzięci nie byli tak potężni. Jak ta niszczycielska siłą i ta, która... Oddalała się? Powoli się uspokajałam. Była coraz dalej... I bliżej pola bitwy. Zamknęłam oczy. Przez to nagłe uwolnienie zgubiłam energię Uchihy, Jugo i Suigetsu... Teraz czułam. Byli razem z tym. Wiec... To coś... Więc to ta sama słabsza chakra! Odetchnęłam cicho. Tak, energia słabła... To przez wybuch. Zwolnienie czegoś... Skumulowana dała coś takiego... Choć... Ci ludzie musieli być naprawdę potężni... Lecz teraz już się nie bałam. Ja... Chciałam zobaczyć co się dzieje. Co będzie się działo. Którą stronę wybrał Uchiha. Uśmiechnęłam się sama do siebie. "Znowu Uchiha". Zaprawdę... ten klan okropnie determinuje mój los. Ruszyłam do przodu. Nie biegłam. Nie spieszyłam się do momentu, gdy przez umysł przeszło mi, iż coś może się młodemu stać. Zacisnęłam dłonie. Mi też... A ja także muszę kogoś chronić. Zatrzymałam się. Jeśli tam pójdę i coś się stanie rzucę się na ratunek zapominając o wszystkim. Spojrzałam w ciemne niebo. Ucieczka od winy. Jeśli nie pójdę i coś się stanie będę sobie wyrzucać, że się spóźniłam. *Itachi, co byś zrobił?* Spytałam przestrzeń w swoim umyśle ruszając. Pamiętałam jak zaatakował nas Orochimaru i Sasuke. Pein i reszta walczyli, Konan uciekła, bo był deszcz, a ja miałam biec z Uchihą... goniona przez drugiego sharinganowca. "Odsuń się." Gdy młodszy mnie zaatakował nie dał mi walczyć. "To moja walka". Uśmiechnęłam się sama do siebie czując łzy w oczach. Pochwalił mnie wtedy. Otarłam oczy przypominając sobie swoje zająknięcie i jego przerwanie. "Wiej". Nawet nie wiedziałam co chciałam wtedy powiedzieć. Podziękować? Zatrzymał mnie sharingan... Miałam pewność, że to jego brat. Właśnie... "Jesteście rodziną" usłyszałam swój drżący głos. "Jesteście braćmi!" Krzyczałam. Teraz otarłam sobie oczy. "Jesteście braćmi!" Uchiha, debilu! On wiedział co to rodzina! Wiedział! Walczyliście! Ty z nienawiścią, on z miłością, a to... A to wszystko mogło skończyć się inaczej! Na pewno! Tyle błędów... Pula błędów... Błędy wszystkich. I wojna. Moje protesty. "Zabiję go." Zrobiłeś to. "Przeszkodzisz mi?" I przerwane twierdzenie. Nie powstrzymałam. Poznałam powody... I musiałam... Musiałam nie móc. Niedokończona odpowiedź i ból związany ze spotkania z drzewem. Odepchnął mnie jak wiele razy wcześniej. By mnie chronić. Przed raną. Przed walką. Pogarda Sasuke. Nienawiść. Do czego to wszystko doprowadziło. Nienawiść Uchihów! Nienawiść wioski! Strach! Strach... uraza... Sasuke-kun. Tak jak wtedy i teraz trwa walka na śmierć i życie. Strona owładnięta nienawiścią i strona "lepsza". Strona, która maczała swe ręce we krwi, lecz wtedy i chroniła. Tak jak teraz chronią życie. Wolność. Pokój... Tak jak i on... Poświecenie dla pokoju. Dla "większego dobra". Tyle osób przez takie rzeczy cierpi. Tyle bólu to rodzi. Rodzi i nowe zagrożenia. Ból rodzi żal. Żal do systemu. Żal do tego, iż trzeba się poświęcać. Zemsta za stratę, która niczego nie zmieni, a może tylko pogorszyć sytuację... Bo zrodzi nowy żal. nowy ból. Nową stratę. Nowe wydarzenia. Nowe, a stare. Koło. Błędne koło błędów. Wtedy... Wtedy tak jak i teraz próbowałam ingerować. Choć trochę pomóc, lecz i tak... I tak w końcu to mnie chroniono. Chroniono ponosząc rany. Chwila, gdy mnie zasłonił i odepchnął. gdy katana przeszyła jego bok... Już nie próbowałam przeszkadzać. Słabe dziecko... Nieudolność. Krwawił. Był ranny. Przeze mnie. "Miałaś uciec." "Nie musiałeś mnie chronić." "Rozkaz Lidera". Pokręciłam głową idąc. Tak bardzo... Chciałam płakać i się śmiać... Śmiać z ironii tamtej sytuacji. Płakać przez stratę i winę. Ja... "Przepraszam Itachi. Nie ucieknę." Zagryzłam wargi. Oby i tym razem ktoś zasłaniając mnie nie skończył z przebitym bokiem. "Zaufaj mi". Zagryzłam usta. Nie chciałam być ciągle obserwowana. Nie chciałam być przez nikogo traktowana jak wróg, jak bomba, która może w każdej chwili wybuchnąć... Lub jak przeszkoda. "Sam mnie trenowałeś." Właśnie. Ja nie chce być bezużyteczna i zawadzać! Bo na głupotę nic nie poradzę. "Ja do niego nie chce iść!" Przemknęło mi przez głowę.  Jedno powiedziałam Hozukiemu, drugie robię. Kobieca natura. Przyśpieszyłam.
__
Przywołana sytuacja została opisana w rozdziale 35 "Rozkaz"
A właśnie! Zapomniałam wspomnieć: Zgodziłam się na wspólne prowadzenie fanpage'a :3.
Zapraszam, bo dopiero zaczyna >D. -> "Keep calm and czcij Alucarda" <- wszystko, nic i jeszcze więcej! :D

czwartek, 11 kwietnia 2013

Rozdział 78 "Mokry optymizm"


Dostałam propozycję, by pisać o Bleach'u. Czemu piszę tu o tym? Kazano mi -,-'.
Tak więc tłumaczę: Nie piszę o Bleach'u ponieważ nie mogłabym zrobić tego w ten sam sposób jak tu: nie naruszając fabuły mangi... Czemu? To wygląda tak: Shinigami próbują coś zrobić, ponoszą ofiary, wszystko się sypie, wkracza Ichigo i sam wszystkich ratuje. Postać poboczna? Kompletna fajtłapa, która zostaje niezauważona(to byłoby ciekawe?) i zawsze dostaje w skórę nim przybywa Ichi, zazdrości mu i czuje się przez cały czas niedoceniana lub ktoś kto nic nie wie i próbuje coś odkryć. Nie mając "daru widzenia" nie da się. Cały czas, by latała i nic, by z tego nie wyszło. Gdyby coś widziała? Musiałaby do nich dotrzeć, odrzuciliby ją. Gdyby przyjęli naruszyłabym mangę, bowiem pewnie musiała się zaprzyjaźnić z Ichigo i resztą. Inoue mogłaby być zazdrosna... Bohaterka na pewno, by się wmieszała w akcję... Musiałabym kompletnie zejść. Bleach nie jest opowieścią, w której można wbić się w akcję nie naruszając całości... Nic nie mieszając, nie psując, nie plątając czy przez przypadek nie pokrzyżować wątku logicznego(albo nielogicznego) wydarzeń. A ja, tak jak tu, chciałabym wam przedstawić akcje nie z punktu widzenia głównego bohatera, a pobocznej postaci... Pokazać, że to co się dzieje nie oddziałowuje tylko na główną postać... Są różne punkty widzenia... Bleach nie jest odpowiednią mangą... Bohaterka mogłaby być Arrancarem... Słabym... Chowającym się? Nie ten styl... Nie ten gatunek... Zresztą puści i ich mutację są zwykle zdominowani przez jakąś ideę, prawda? Szaleństwo, nihilizm(Grimma, Ulquiorra-> <3)... Wyłamanie sie ze schematu? Shinigami w końcu i tego stworka, by dorwali. Jak nie oni to Ichigo. Jak zostało pokazane na przykładzie brata Inoue nie ma powrotu. Nawet jeśli pusty na chwilę odzyska świadomość i tak znika... Nie widzę rozwiązania. Zrobić akcje poruszającą przeszłość? Naruszę pewnie watek logiczny, bo autor w tej chwili wraca do młodości ich rodziców... Przyszłość? Nie wiadomo co się wydarzy i jak to wszystko zmieni. Zresztą jeśli już będzie spokojnie... To tylko walki z pustymi. Nic specjalnego. Autor mangi dał już tam tyle ras, że... nie warto mieszać... A Ichigo jako taki "super hero" i tak, by się cały czas wtrącał... Nie da się go usunąć, trudno wyobrazić sobie kogoś silniejszego od mieszańca, który pojawia się zawsze, gdy coś się dzieje. Mogłabym napisać romansidło... Widzicie sens? :3
________
W jednym z wielu domów znalazłam piwnicę, a tam mnóstwo broni. Nic dziwnego, że tam była. Takiego zbioru nie szło, ot tak, przetransportować... Do tego wiele z nich było powykrzywianych... Widocznie wiele przeszły i ktoś postawił na nowe twierdząc, że te mu się nie przydadzą. Podziękowałabym za tą decyzję, bo większość broni nadawała się do użycia. Rozejrzałam się dookoła. W gruncie rzeczy tu mogłabym czekać, aż mnie znajdzie. Na dworze pada deszcz, więc moje ogniste techniki stają się mniej skuteczne, moja energia jest wyciszona, więc... Musi mieć szczęście, by mnie złapać. Gdy on będzie biegał za mną lub Uchihą ja sobie tu spokojnie przeczekam.Po co się męczyć? Usiadłam przy ścianie i oparłam o nią głowę patrząc w sufit. Właśnie. Nie powinnam się była męczyć. Przymknęłam oczy.
~~
-Księżniczko? Ai-Hime!-Zaśmiałam się w duchu słysząc wołanie. Przylgnęłam do drzewa próbując uspokoić oddech i się nie roześmiać. Goń mnie, goń.-Bu.-Wrzasnęłam tak, że ptaki zerwały się z drzew, gdy nagle pojawił się obok mnie. Z wrażenia odskoczyłam w bok i potknęłam się o korzeń. A on? Zaczął się bezczelnie śmiać. I to jak! W głos! I nie przestawał! Nic nie dawało moje srogie spojrzenie. Po chwili ze śmiechu chwycił się za brzuch i oparł o drzewo.
-To nie jest śmieszne!-Krzyknęłam w końcu z rozpaczą w głosie. Uspokoił się, spojrzał na mnie i znowu wybuchnął. Spuściłam głowę.-T-tak się śmiać z czyj-jegoś nieszczęśc-cia! J-jak możesz!-Śmiech ucichł, poczułam dotyk jego dłoni na twarzy, którą mi uniósł. Wydęłam lekko policzki,a  ten się uśmiechnął.
-Przepraszam, hime.-Przytulił mnie. Wtuliłam się w niego,a  ten ścisnął tak, że poczułam się zgniatana.
-P-puść, H-Hidan, um-mier-ram!-Wydusiłam z siebie, a ten rozluźnił i znów to zrobił. Prawie, że słyszałam odgłos łamanych kości.-H-Hidan!-Zaśmiał się w głos, a ja miałam ochotę walnąć go w tą srebrną łepetynę. Tak też zrobiłam. Spojrzał na mnie tymi swoimi fioletowymi oczami i zmiękłam. Ucałowałam go w czoło.
-Masz za swoje.-Wymruczałam jednak, a ten się wyszczerzył. Wiedziałam. Wiedziałam, ze go to wcale nie bolało. Odwróciłam wzrok udając obrażoną. Pogłaskał mnie po włosach. Uśmiechnęłam się do niego lekko, lecz przez dziwną myśl, która przebiegła mi po głowie posmutniałam.
-Co się dzieje?-Wyczuł, że tym razem nie udaję.
-Będziesz zawsze przy mnie, prawda?-Spytałam cicho.-Ty i reszta... Sasori, Itachi, Kisame, liderek... Będziecie?-Spojrzałam mu w oczy, a ten zamrugał i odwrócił wzrok.
-Nie patrz tak na mnie.
-Przepraszam.-Spuściłam wzrok i poczułam jak kładzie mi dłoń n głowie.
-Jasne, że będziemy.-Odezwał się po chwili, a ja się przysunęłam i go przytuliłam.
-Zawsze?
-Zawsze, księżniczko, zawsze.-Podniósł mnie i przytulił. Wtuliłam się w niego obejmując za szyję. Spojrzałam w drzewa i zobaczyłam czerwony błysk. Powinnam iść na trening.-W życiu nie porzuciłbym takiego słodziaka.-Zdziwiłam się lekko tym zdaniem, lecz tylko cicho westchnęłam. Itachi poczeka tą chwilkę. Zamknęłam oczy.
~~
Przez chwilę trzymałam powieki przymknięte, lecz w końcu zimno wygrało. Otworzyłam oczy i się podniosłam. Wolałam być otoczona ciepłem snu. Ciepło nieświadomości. Ciepło wspomnień. Przeciągnęłam się i usłyszałam jak strzykają mi kości. Nie znalazł mnie. Może porzucił pomysł? Zadrżałam gwałtownie. Spanie na zimnym kamieniu. Tak, to był bardzo zły pomysł... Choć nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam. Pewnie to przez tą jego truciznę. Potarłam ramiona. Zimno, zimno, zimno... Byłam ciekawa czy deszcz przestał padać, jak tam wojna. Chciałabym, by nastąpił już koniec. Niech będzie co będzie, lecz niech to się wszystko skończy. Chciałabym znów zobaczyć słońce. Spojrzałam na broń. Nie, nie prawda. Słonce nic mi nie da. Chciałabym cofnąć czas do momentów, gdy słońce nie było mi do szczęścia potrzebne. Gdy miałam własne, prywatne słońca wokół mnie. Gdy, by poczuć ciepło nie potrzebowałam kocu czy ognia... Gdy wystarczyły ramiona, dłoń... Gdy odcięta od świata, w lesie bawiłam się... Takie... Takie małe niebo na ziemi. Choć czy biorąc pod uwagę, że byli to przestępcy nie powinno to być piekielne ciepło? Piekło, niebo... Z nimi szczęście. Spojrzałam w sufit. Umrę tu. Umrę z nudów... Choć wcześniej zamarznę. Dotknęłam brzucha. "Jak się tam masz? Jak się czujesz? Jesteś głodny? Ja troszkę. Mam nadzieję, że w środku nie jest ci zimno."
~~
Słuchając opowieści patrzyłem na Uchihę. Widziałem jak odleciał, gdy poczuliśmy tą energię. Widziałem w jego oczach, jego zachowaniu. Znałem go. Nie tak dobrze jak Naruto, lecz jak każdego mieszkańca Konohy. Blisko poznałem także Itachiego. Ciekawiła mnie kobieta, którą powinien się po nim zaopiekować. Człowiek, który nie mógł zabić jedynie własnego brata mógł zatroszczyć się jeszcze o kogoś? Choć przemknęło mi to przez głowę odrzuciłem myśl, by była to jakaś ich krewna. Wiedziałem dokąd Uchiha się udał. Tam mógł spotkać jedynie przestępców i wyrzutków. Kobieta z takiego środowiska nie powinna tu wkraczać. Sasuke powinien sam podjąć decyzję, a dziewczyna trzymająca za Madarą na pewno nam nie pomoże. Bo z kim innym mógłby walczyć Masaru? Spojrzałem na resztę. Choć wydawali się zaciekawieni opowieścią któryś z nich od czasu do czasu zerkał po sali, a potem gdzieś poza nas. Znali ją. Powiązania z Akatsuki i Orochimaru, który po wyczuciu jej widocznie się ożywił i raz po raz oblizywał usta, to nie była dobra mieszanka. Jeśli moje podejrzenia co do niej są prawdziwe to lepiej, by tu nie docierała. Spojrzałem na Sasuke. Ciekawe co ten chłopak zamierza. Konoha bała się klanu Uchiha i się go pozbyła. To chyba sprawiło, że wyrósł jej wróg jeszcze bardziej niebezpieczny. Czy moja decyzja wykopała nam grób?
~~
-Mam cię wreszcie.-Błyskawicznie odwróciłam się od zawartości szafki.-No i co się strachasz? Nic ci nie zrobię.-Patrzyłam na niego zdziwiona. W mojej głowie bardzo szybko pojawiły się pytania.
-Jak mnie znalazłeś i co ty tu robisz?-Zadałam dwa z nich.
-Pada deszcz.-Jego dłoń zmieniła się w małą fontannę.-Nie było trudno. Jestem klonem.-Uśmiechnął się szeroko ukazując swoje piranie kły.
-Ahm...-Nie podzielałam jego entuzjazmu.-Masz coś do picia lub jedzenia?-Spojrzałam na niego z nadzieją.-I jedzenia.-Poprawiłam się szybko, a ten podrapał się po karku. Na co ja liczyłam...
-Poczekaj chwilę, ok?-Skinęłam głową, a ten się rozprysnął. Uśmiechnęłam się lekko. To, że odszukał mnie akurat Suigetsu było dziwne, acz dodające otuchy. Był najbardziej wyluzowaną i nie sprawiającą morderczego wrażenia osobą z tych, które tu wyczuwałam i znałam. Po chwili wrócił z butelką wody i paroma jogurtami.
-Patrz co ludzie zostawiają.-Wyszczerzył się. No tak, żywność potrzebująca określonej temperatury, krótkoterminowa... Dziękuję! Ludzie, porzucajcie takich więcej. Wzięłam od niego łyżeczkę i po opłukaniu zabrałam się za jedzenie. Kubeczki jak i butelka zostały szybko opróżnione. Westchnęłam zadowolona i przyjrzałam się niebieskowłosemu.
-A właśnie... mógłbyś ukryć swoją chakrę?-Jego mina w tej chwili była bezcenna. Było to coś pomiędzy szokiem, zdziwieniem, a przerażeniem.
-ZAPOMNIAŁEM! Sasuke mnie zabije!-Chwycił się za głowę, a po chwili zamienił w kałużę, z której wystawała tylko część ramion i głowa. Podeszłam bliżej i dotknęłam jego włosów.
-Obronię cię.-Spojrzał na mnie i przeciągle westchnął.-A teraz ukryj chakrę i musimy znikać, bo dziadziuś tu jeszcze wleci. Jako klon wiele nie zdziałasz.-Nim zdążyłam się podnieść wrócił do normalnej postaci. Zdegustowana spojrzałam na niego z pozycji kucającej. Ciekawa sytuacja. Obdarzył mnie tym rybim uśmiechem. Cóż zrobić jak ludzie wokół nie myślą. Westchnęłam ciężko i wstałam. Wyszliśmy z kryjówki.
-Co tam u ciebie?-Zaczął jak gdyby nigdy nic. Gdy ja myślałam jak, by tu przemknąć niezauważona on szedł środkiem drogi i niczym się nie stresując przeciągał się. Zrezygnowałam ze swojego planu i po prostu poszłam za nim. Głupi klon. Głupi klon. Jak nas wypatrzy to ja dostanę.
-Żyję. Jeszcze.-Spojrzałam na niego wymownie, lecz nic sobie z tego nie robił. Irytujące. Nie rozumiesz, że masz zejść z drogi i znaleźć jakaś kryjówkę, a nie wystawiać się?! Idąc tak równie dobrze mógłbyś wziąć mikrofon i krzyknąć "Tu jestem"! Dodatkowo inwestując w wielobarwny świecący napis i racę! Żeby nie było wątpliwości! JESTEŚ WIDOCZNY! W ten sposób ukrycie energii nic nie daje! Chcesz się narażać?! Chcesz, żebym zginęła?!
-Wojna się skończy i pożyjesz jeszcze długo.-Odparł jak gdyby nigdy nic. On udaje czy naprawdę nie wie o co mi chodzi? Spuściłam głowę załamana.
-A co tam u was?
-Włóczymy się za Sasuke i bierzemy udział w jego szatańskich planach. Ot, taka norma. Na szczęście nie jest nudno.
-Ah...-Spojrzał na mnie i uniósł brew.
-A co ty taka pesymistyczna?
-MOŻE DLATEGO, ŻE IDZIESZ JAKBYŚ CHCIAŁ, BY NAS WYPATRZYLI I ZESTRZELILI JAK KACZKI?!
-Al...
-NIE MA ŻADNEGO "ALE"! CHCESZ, ŻEBYM ZGINĘŁA?! TY ZNIKNIESZ, A JA ZOSTANĘ W DESZCZU! DESZCZU! JA NIE UŻYWAM WODY!
-A...
-WYSTAWIASZ MNIE! NIE MA GDZIE SIĘ SCHOWAĆ!
-ALE!
-WGL. TO GDZIE TY MNIE PROWADZISZ, CO?!-Odetchnęłam, a cała irytacja ze mnie zeszła. Milczał przez chwilę ze skondensowaną miną. Cóż, wybuchnęłam nagle, bez ostrzeżenia. Miał prawo być zdziwionym.Nawet ja trochę byłam. Dość okrutnie się na nim wyżyłam... Poczułam się okropnie. Jak dziecko, które przemoc w rodzinie odreagowuje na niewinnych kolegach z podwórka.
-Ale?-Spróbował po chwili. Gdy nie odpowiedziałam odetchnął.-Ale wiesz, że jak krzyczysz to jeszcze bardziej się wystawiasz? Dźwięk sięga dalej niż wzrok.-Zawarczałam ostrzegawczo patrząc na niego spode łba, a ten drgnął i odsunął się szybko. Nie, nie czuję się winna. -Złość piękności szkodzi?-Nie zmieniając mimiki zrobiłam krok do przodu. Poczucie winy? Czemu miałabym odczuwać? Wręcz przeciwnie... Zasłużył sobie.-MYŚL O DZIECKU! O DZIECKU!-Zamknęłam oczy, wzięłam wdech i powoli wypuściłam powietrze. Bez nerwów.
-Gdzie mnie prowadzisz?-Rozejrzał się dookoła.
-Nie wiem.-Jego szczerość kompletnie mnie rozbroiła. Idzie pewny siebie jakby mnie prowadził, ja moknę, jest mi zimno, a ten... A ten... Nie wie. Ukryłam twarz w dłoniach. Za co? Dlaczego ja? Boże...
-Zaprowadź mnie do Sasuke.-Jęknęłam po chwili i na niego spojrzałam. Tak jak do mnie podszedł sprawdzając czy wszystko w porządku tak szybko znów się odsunął. Palec, który miał wyciągnięty jakby miał zamiar mnie stuknąć w ramię schował za siebie.
-Nie mogę.
-Czemu nie możesz?-Jęknęłam głośniej. Z kim ja muszę "pracować"! Pomyśleć, że przez chwilę cieszyłam się, że to akurat on!
-Jak cię wyczuliśmy Sasuke kazał zostawić was w spokoju.
-Ahm...-Wyraziłam swoja dezaprobatę na głos. No tak... Zostaw mnie na pastwę losu. Choć... W gruncie rzeczy pomógł mi już parę razy uwalniając to od Orochimaru to inaczej... Ile można robić za bohatera, co? Powinnam się już nauczyć nie wpadać w kłopoty, nie? Ale czy to moja wina, że kłopoty mnie kochają?!
-I chyba nie byłby zadowolony, gdybym cię przyprowadził...-Kontynuował z pewną niepewnością.
-Rozumiem. Schowajmy się.- Chciałam pociągnąć go za rękaw, lecz w mojej ręce została tylko woda. Zamknęłam oczy próbując zachować spokój.
-Tylko się nie zapal.-Miałam ochotę mu odwinąć. Odwrócić się i mu odwinąć. Jak można być tak wyluzowanym?!
-Jeszcze parę głupich żartów, a wyparujesz, wodnisiu.-Ostrzegłam i ruszyłam przed siebie. Trzeba coś znaleźć. Zadrżałam z zimna. Do moich oczu cisnęły się łzy. Nie chciałam płakać razem z niebem, lecz to wszystko sprawiało, że czułam się naprawdę żałośnie.
-Nie martw się, Aiko-san. Za niedługo wszystko się skończy.-Poklepał mnie po ramieniu.
-Pytanie czy dobrze czy źle.
-Świat nie może się skończyć póki nie zbiorę wszystkich mieczy.-Wyprzedził mnie i się do mnie wyszczerzył. Uśmiechnęłam się lekko. Chciałabym mieć w sobie tyle optymistycznej pewności. -Tu jest sucho!-Krzyknął po chwili zaglądając do któregoś z budynków. Szczelny dach... Weszłam za nim. Niestety nie było tu żadnych ubrań. Nic ciepłego... Nie było nawet głupiej chusteczki. Były za to nieprzeterminowane wafle ryżowe. Zawsze coś. Zeszliśmy do piwnicy. Nie zobaczy nas, gdy tylko zajrzy przez okno. Gorzej z tym, że było zimno. Przenieśliśmy parę poduszek i mogliśmy się oprzeć. W dziecinnym pokoju znalazłam karty. Mimo mroku nie było źle. Jedzenie, zajęcie... Oby to wszystko szybko się skończyło. Rozejrzałam się dookoła. Łzy nieba dotrą i pod ziemię zamieniając się w lód.
________


Musiałam.
<Naruto, rozdział 627 "Odpowiedź Sasuke"> Ah, pierwszy i jego fazy :D

niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 77 "Szaraczek"

WESOŁEGO JAAAJKA!^^

Wesołego królika
Co po stole bryka,
Spokoju świętego
I czasu wolnego,
Życia zabawnego
W jaja bogatego
I w ogóle-
Wszystkiego najlepszego!
Mokrego dyngusa ;3

____
Biegnący ulicami lisek zwracał uwagę nielicznych wyglądających przez okna. Jak ruda błyskawica piszczący wniebogłosy maluch wbiegł do mieszkania.
-Co się...-Zaczęła joninka, lecz widząc zwierzę, które zaczęło biegać w kółko, a potem od niej do drzwi i z powrotem zamilkła rozumiejąc, że coś się stało.-Prowadź.-Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ssak odbiegał i wracał wskazując drogę do domu starca. Drzwi były otwarte, lecz w środku nikogo nie było. Mężczyzna i dziewczyna zniknęli i patrząc na wariującą rudą kulkę, a także wybite okno i inne ślady sprzeciwu można było się zorientować, iż zaginięcie było porwaniem. Kobieta zwołała zebranie, lecz ludzie byli przeciwni idei ruszenia z pomocą. Mieli tu być, opiekowali się dziećmi, a do tego to był wybór Masaru. Dziewczyna? Była obca, z Akatsuki i nie można było być jej pewnym, więc to może lepiej, że zniknęła. Kunoichi przegrała, a wieść musiała przekazać dwóm dziewczynkom i chłopczykowi, który stał razem z nimi. Decyzja wywołała sprzeciw dwóch głosów, lecz nic nie można było już zrobić. Kaito zauważył zniknięcie lisa, lecz Kurenai już nic nie powiedziała. Zdążyła związać się z dziewczyną. Będzie jej trochę brakować jej obecności i pomocy. Cóż, oby dziewczynki nie pozwoliły jej się nudzić. Gdy wróciła do domu weszła do pokoju swej czasowej podopiecznej. nic nie zostawiła, bo gdy tu przybyła nic nie posiadała. Prócz torby, którą zawsze i wszędzie nosiła ze sobą.
~~
-Hidan! Hidan!- Pobiegłam za mężczyzną, lecz ten już mnie usłyszał i się odwrócił. Mimo, iż nie chciałam, gdy tylko podbiegłam on wziął mnie w ramiona i zakręcił.
-Aj, puść, puść, puść!-Zaśmiałam się, bo miałam na sobie sukienkę i naprawdę nie miałam ochoty na to, by ktokolwiek zobaczył moja bieliznę. Nawet, gdyby był to ptaszek na drzewie. Zrobił o co prosiłam.
-Idziesz ze mną?-Pokręciłam przecząco głową.-Obiecałam zrobić Deidarze tort czekoladowy.
-Ma urodziny?-Zdziwił się srebrnowłosy.
-Nie, taka zachcianka, a ja i tak się nudzę.-Wzruszyłam ramionami.
-Dajesz się wykorzystywać, księżniczko.
-Oj tam, wcale nie.-Uśmiechnęłam się lekko zakłopotana.-Kupiłbyś mi coś? Proooooszę!-Trzymając go za ramię spojrzałam na niego proszącym, kocim wzrokiem.
-A co mi dasz w zamian?
-Tort!- Uśmiechnęłam się okazując ząbki. Po dodaniu paru detali do propozycji tortu zgodził się. Powiedziałam mu co ma kupić i wróciłam do kryjówki. Wchodząc do kuchni przeciągnęłam się zadowolona, lecz speszyłam, gdy zobaczyłam wzrok Uchihy, który pił herbatę.
-Dz-dzień dobry, sen-s-sei?-Wyjąkałam zarumieniona i przygładziłam sukienkę. Odpowiedział mi, a ja podeszłam do szafek. Krępowała mnie jego obecność w pomieszczeniu. Wyjęłam potrzebne składniki i narzędzia. W kuchni spędzę dużo czasu, więc nie miałabym nic przeciwko, gdyby pił szybciej. Westchnęłam w duchu ubijając jajka z cukrem. Zamyślona prawie krzyknęłam, gdy ktoś wsadził mi palec do miski.
-Uważaj, chcesz mieć palce w mikserze?!-Krzyknęłam na chłopaka zła. Jeden nieodpowiedni ruch i Kakazu musiałby go szyć.
-T-Tobi nie chciał, T-Tobi nie...-Spojrzałam na zamaskowanego zirytowana.
-Myśl co robisz!-Warknęłam i poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam jak Itachi sięga do miski.
-A won!-Poruszyłam ostrzegawczo mikserem, lecz ten zdjął rękę z mojego ramienia, przytrzymał narzędzie i i tak spróbował.
-Tobiemu smakuje!-Oświadczyła pomarańczka, lecz ja patrzyłam na minę Uchihy. Nic się nie zmieniła. Wyszedł, a ja zostałam nie wiedząc co o tym myśleć. Pokręciłam głową odrzucając to od siebie i wracając do przerwanej czynności. Mówiąc mask-manowi co ma robić zrobiłam z niego użytek i jeszcze większy bałagan niż ja bym zostawiła. Zaśmiałam się, gdy wziął łyżkę i zaczął udawać, że walczy z wyłączonym już mikserem. Położyłam mu dłoń na głowie i poczochrałam włosy.
-Oj, Tobi...
~~
Poczułam zimno i to ono zmusiło mnie do otworzenia oczu. Byłam zdezorientowana, lecz gdy spojrzałam na mężczyznę, który mnie niósł szybko sobie wszystko przypomniałam. Chciałam krzyknąć, by mnie puszczał, lecz usta miałam zakneblowane. Nie mogłam ruszać rękami i nogami, bo byłam związana. Jedyne co mi pozostało to szamotanie się, lecz to nie przyniosłoby żadnych rezultatów. Do tego mógłby się zdenerwować, a to nie byłoby dla mnie za dobre. Zrezygnowałam z walki, a ten widząc, że się obudziłam i nie walczę tylko się uśmiechnął. Nie wygrałeś, dziadku. Z Uchihą nic, a nic nie ugrasz. Zginiesz. Myślami wróciłam do swojego snu. To były takie beztroskie czasy. Nieświadomość. Cóż, czym mniej wiesz tym lepiej śpisz. Ciekawość doprowadziła mnie, aż za daleko. Doprowadziła wszystkich. Spojrzałam w niebo. Szare, smutne... Nie jest wesoło, co? Zamknęłam oczy. Koniec już blisko.
-Nie zginiesz. Dobrze to rozegram, on nie da ci zginąć.-Spojrzałam na mężczyznę. Nadzieja matką głupich. Dlaczego to robisz? Niby żyłeś z Uchihą w jednej wiosce, wiesz o wszystkich jego uczynkach... Jak możesz w to wierzyć, co? Uczepiłeś się pierwszej myśli jaka ci wpadła do głowy i nawet jej rozsądnie nie rozważyłeś. Spójrz na realia! Nie jestem dla niego nikim ważnym! Porzucił wszystko, przyjaciół, by gonić za zemstą! Gdy czegoś chce nic go nie powstrzyma przed osiągnięciem tego! To monomianiak! Niech mnie pan posłucha... 
-Yyyyy!-Próbowałam zwrócić jego uwagę, lecz kazał mi się uciszyć. Po paru chwilach zrezygnowałam. Denerwował się, lecz nie chciał dać za wygraną. Westchnęłam w duchu i mu się przyjrzałam. Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej, lecz skąd on wiedział, że to dziecko jest z rodu Uchihów?! Nie mówiliśmy o tym... Zawarczałam próbując zwrócić jakoś jego uwagę, a ten mnie lekko uderzył. Poczułam się jak zwierzak, który mimo kagańca próbuje dać o sobie znak i tylko za to dostaje... Cóż, sytuacja identyczna. "Chce do domu" przeleciało mi przez głowę. "Nagato-san!" Zamknęłam oczy. Kiedyś, nawet, gdy się gdzieś zgubiłam, po jakimś czasie słyszałam jego głos w głowie. Krzyk lub instrukcja jak wrócić. Gdzie się schować... W obecnej chwili nie mogłam na to liczyć. Nie miałam już osoby, która, by mnie chroniła. Zaczęłam się gwałtownie szamotać. "Puść mnie! Puść! Puszczaj!" Puścił moje nogi i uderzył mnie w twarz... I znów wziął na ręce. W chwili, gdy wcześniej chciałam się z nim dogadać, przemówić do rozumu teraz to zniknęło. Nikt. Nie będzie. Mnie. Bił. Spokojnie poruszyłam nadgarstkami. Przymknęłam oczy czując ciepło. Po chwili poczułam jak linki się zsuwają. Bez wahania się wyrwałam rozrywając liny, które naruszył ogień. Moją dłoń otoczyły płomienie. Mężczyzna zdziwiony się cofnął, lecz szybko odzyskał panowanie nad sobą.
-Wiedziałem, że nie jesteś normalna.
-Wiec nie powinieneś się dziwić.-Mruknęłam i pobiegłam, by zaatakować. Niestety on dotknął dłonią ziemi, a ta poruszyła się i wywindowało go do góry. Zatrzymałam się i skoczyłam, on zeskoczył. Teraz uciekasz? O nie.. Złożyłam dłonie i nabrałam powietrza.
-Katon!  Gōkakyū no Jutsu!- W stronę mojego przeciwnika poszybowała kula ognia, którą jednak z łatwością uniknął tworząc ścianę ze skały. Zeskoczyłam  na tą ścianę. Biegł.
-Katon! Gōryūka no Jutsu!-Wysłałąm w jego stronę głowę smoka.
-Doton! Dosekiryū!-Stwór ze skały zneutralizował atak mojego "pupila". Ja się schowałam za ścianą, bo siła z jaką na siebie natarły sprawiła, iż teren wokół został prawie, że zrównany z ziemią. Gdy to sie skończyło wskoczyłam na jedną z wyższych kolumn. Drań znikł. Obróciłam się. Konoha. Opustoszała. A ja nie wiem jak wrócić i nie wiem gdzie iść. Chyba powinnam znaleźć jakieś schronienie... Choć w gruncie rzeczy schronienie nic mi nie da. Dziadek może mnie znaleźć i gdybym spałą mógłby zaatakować. Poczułam się jak zwierzyna. Łowca poszedł zregenerować siły i obmyślić plan. A ja na tym terenie byłam jak królik na otwartej polanie. Nie znałam tego miejsca, on owszem. Spojrzałam w szare niebo. Będzie padać... Ogień w deszczy za wiele nie zdziała. Używał technik powiązanych z ziemią. Błoto. No to po mnie. Westchnęłam cicho, gdy kropla wody spadła na moje czoło i po nim spłynęła. Może znajdę jakąś broń... Przecież nawet szaraczek może ujść z życiem w konfrontacji z właścicielem ogródka i jego strzelbą. Trzeba po prostu szybko uciekać, dotrzeć do dziury w płocie, przez krzaki i do dziury... czy tam lasu. Obróciłam się. Wyczuwałam chakrę nie tylko dziadka. Chakra Uchihy, Orochimaru, Suigetsu, Jugo, a także nieznane były dość wyraźne. Przy odrobinie szczęścia Masaru zrezygnuje z króliczej przynęty. Wyczuwając większą zdobycz psy porzucają szaraka i biegną po smaczniejszy kąsek, prawda? Schowam się w dziurze i poczekam na koniec polowania. By złapać rybę nie trzeba mieć robaka czy błyskotki. Czasem wystarczy kawałek chleba... I trochę szczęścia. Tak, sofu*, szczęście. Będziesz potrzebował go naprawdę mnóstwo. Spojrzałam na swoja dłoń. Znaki ognia powoli już znikały. Miałam się ukrywać, a nie eksponować umiejętności... Choć może z racji tego, iż potem używałam już normalnych technik nie będzie źle. Nie powinien puścić pary z ust. Nie ma komu, nie ma po co. Uzna, że to jakaś dziwna sztuczka, nieznana mu technika. Choć... Jak znam ten świat to może istnieją techniki, które pozwalają dotykać się nie tylko ognistą chakrą, a żywym ogniem. Zresztą wątpliwe, by potrafił to z czymś powiązać. Nikt nie wiedział. Uzna, że albo ktoś na mnie eksperymentował albo mam kekkei genkai. Uśmiechnęłam się sama do siebie wchodząc do jednego z domów. Tak, bardzo możliwe. W gruncie rzeczy to było jak kekkei genkai. Spojrzałam smutno za okno. Muszę kontrolować emocje.
~~
Słuchałem opowieści pierwszego Hokage, gdy poczułem znaną mi energię. Przed moimi oczyma jak żywa stanęła sylwetka kobiety, która kazała sobie rozwiązać pas obi. Ta sama kobieta walczyła ze mną pochłonięta ogniem, który zwęglił jej szatę. Ogień, który naznaczył jej ciało znakami i barwą. Jej obraz po chwili został zastąpiony przez otoczonej przez płatki wiśni maiko. Jej sylwetkę po chwili pożarł ogień, kwiaty stały się płomieniami. Ubranie, choć w ogniu nie zostało spopielone. Jej skóra jakby nie odczuwała temperatury. Spojrzała na mnie i wyciągnęła dłoń.
-Katon Kana...- Zaśpiewała słodkim głosem, a zielone oczy, w których igrały płomienie sprawiały, że przestawałem myśleć. Poczułem żar. 
-Sasuke-kun.-Do mojego umysłu wkradł się głos Orochimaru. Dziewczyna obdarzyła mnie smutnym uśmiechem, a płomienie zamieniły się w dym. Zniknęła. Róża została spalona.-Czujesz to? Aiko-san z kimś walczyła.-Tak, też to czułem. Krótko po czym tamten szybko się oddalił. Co oni tu robią? Na czas wojny powinna była się schować. Ktoś ją złapie i od razu zabije. Albo znów trafi w ręce Madary. Czy ta głupia dziewczyna nie rozumie, że akurat teraz powinna się zapaść pod ziemię i nie wychodzić do zakończenia tej historii? Poczułem na sobie zaniepokojone spojrzenie Suigetsu i Jugo.
-Może trzeba jej poszukać.- Hashirama przerwał swoją opowieść. Wszystkie spojrzenia skupiły się na mnie.
-Zostawcie.
-Czyż nie powinieneś wysłać kolegów na pomoc przyjaciółce?-Zasugerował kage.
-Uchiha nie wiedzą co to przyjaźń.-Sprzeciwił się jego brat.
-Sasuke-kun, to przecież Aiko-san, może potrzebować pomocy.
-A od kiedy ty taki troskliwy, Orochimaru?
-To Kana. Warto mieć ją po swojej stronie. Zresztą jeśli ofiarujemy jej pomoc może się jakoś odwdzięczyć.-Oblizał się.
-Orochimaru, od kiedy interesują cie młode dziewczyny?-Odezwał się Sarutobi.
-Za dużo czasu spędziłem z tobą i Jirayą, sensei.-Początek ich kłótni przerwał śmiech pierwszego.
-Miło byłoby poznać osobę o którą tak się sprzeczacie.-Powiedział Czwarty. Widać było, że łatwo porozumie się z pierwszym. Podobne charaktery. Obaj swoją beztroska przypominali mi Naruto.
-Pada deszcz, szybko ją znajdę.-Zaproponował Hozuki.
-Mamy mało czasu.-Zwrócił uwagę Tobirama. Tym razem się z nim zgadzałem.
-Zostawcie ją. Kontynuujmy opowieść.-Głosy ucichły.
-Sasuke-kun, czy nie sądzisz, że po Itachim to ty powinieneś się nią zająć?-Zasugerował Orochimaru, a Trzeci wyraźnie się zainteresował.
-Dość. Kontynuujmy.-Przerwałem nim zdążył się odezwać. Reakcje był różne. Jugo nie wiedział co zrobić. Był mi wierny, lecz chyba nie uważał, bym postępował dobrze. Szanował moją decyzję, lecz niepewnie patrzył na Suigetsu, którego wzrok przeniósł się na wschodnią ścianę. Tam była. Na pewno. Pierwszy i Czwarty spojrzeli na siebie, a Trzeci mierzył wzrokiem Orochimaru, który uśmiechnął się do niego przebiegle.
-Dobrze, dobrze... Zostawmy naszą przyjaciółkę i jej wroga.-Powróciliśmy do opowieści.
~~
Przeczesywałam kolejny dom z kolei. Jedyne co znalazłam to trochę zepsutego ryżu i trzy kunai'e. Słabo. Zamknęłam na chwilę oczy. Uczucie rozgoryczenia i złości we mnie wzrastało. Moja osoba jak nic przyciąga kłopoty, pułapki i więzienia... Trudne sytuacje i zagrożenie. Zagryzłam usta czując jak ogarnia mnie gorąc. Zacisnęłam pięść i dłonią ogarnięta przez płomienie walnęłam w ścianę. Emocje w uderzeniu. To za mało, lecz i coś. Odetchnęłam cicho patrząc na krew. Głupia jestem. Już dawno powinnam ukryć swoją energię. W tej chwili byłam jak czerwony, jarzący się w ciemności punk. Zamknęłam oczy opanowując się. Spokojnie, spokojnie, wycisz się, spokojnie... Już. Spojrzałam dookoła. Punkcik zniknął. Teraz trzeba się oddalić. Króliczek znika z dziurze. Wybiegłam w deszcz chowając się między ścianami.
~~
Poczułem gwałtowny skok energii i przypomniałem sobie jak w złości walnęła w drzwi. Ciekawe co było przyczyną tych gwałtownych uczuć... Powinna się schować, a nie wystawiać. Tak jakby słyszała upomnienie po chwili jej energia zniknęła, a opowieść, która na chwilę zwolniła tępa znów przybrała normalny ton. Ukradkowe spojrzenia też się uspokajały. W tej chwili ceniłem Tobiramę za jego twardą, nieirytującą postawę.
___
*sofu-dziadek

czwartek, 7 marca 2013

Rozdzial 76 "Wezmę"

Spis treści się tworzy-> tz. autorka przypomina sobie stare notki. Zaraz potem zajmie się "bohaterami".
______
-Ja do Hidoi-san!-Usłyszałam chłopięcy głos, a potem zawołanie Kurenai. Zakręciłam wodę, wytarłam dłonie, odwiesiłam fartuszek i wyjrzałam z kuchni. To ten mały. Z dziadkami i matką w ciąży.
-Dzień dobry.-Uśmiechnęłam się lekko, a chłopiec popchnięty przez babcię dość niepewnie do mnie podszedł. W dłoniach trzymał mały pakunek.
-Dz-dziękujemy za ratunek, Hidoi-san!-Spojrzałam na nich zdziwiona, lecz wzięłam podarunek.
-Dz-dziękuję, ale nie ma za co... Naprawdę.-Uśmiechnęłam się nieśmiało.
-Gdyby nie ty mogłoby nas tu nie być.-Odezwała się starsza kobieta, a ja pokręciłam głową.
-Jak nie ja to ktoś inny.-Podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Jesteś bardzo skromnym dzieckiem.-Moje policzki pokryły się rumieńcem. Nie wiedziałam co powiedzieć. Dziwne, bo zwykłam mieć odpowiedź na wszystko.
-Może zostaną państwo na dłużej?-Z opresji wyratowała mnie joninka. Przystanęli na to.-Aiko, pokrój ciasto.-Skinęłam głową i zniknęłam w kuchni. Odłożyłam prezent i zajęłam się wypiekiem. Usłyszałam jak ktoś wchodzi.
-Dziękuję.-Odwróciłam się z nożem w ręce patrząc na ciężarną kobietę.-Nie było mnie w domu. Gdyby nie ty nie miałabym już do kogo wracać.-Pokręciłam głową.
-Proszę pani... Jak nie ja to ktoś inny. Nikt zauważając czy słysząc wypadek nie przeszedłby obok niego obojętnie.-Odpowiedziałam spokojnie. To było krępujące. Nie zrobiłam nic specjalnego.
-Może to lepiej, że to byłaś akurat ty.-Spojrzałam na nią zdziwiona.-Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą.-Uśmiechnęła się do mnie.
-Możliwe.-Spuściłam wzrok. To nie była wesoła refleksja. Wzięłam tacę z ciastem i zaniosłam ja do pokoju. Potem talerze. Napoje. Wolałam coś robić niż siedzieć tam i ich słuchać, lecz w końcu musiałam się przysiąść. Nie czułam się komfortowo. Choć oni wszyscy się znali ja czułam, że są tu z czystej uprzejmości. Są, bo tak wypada, tak powinno być. Rozmową zabawiała ich Kurenai. Tematy były całkowicie oderwane od wojny, nawiązywały do dzieci, codziennego życia. Tylko, gdy zahaczyli o temat mojego dziecka dało się wyczuć pewny rodzaj napięcie. Niewygodny temat, nieprawdaż? Czy cieszę się, że jestem w ciąży? Owszem. O ojca nie wypada zapytać. Domyślacie się, że nie jest nim nikt z wioski. Akatsuki, prawda? Boicie się spytać kto. Nie jesteście pewni. Unikacie, nie chcecie być wścibscy... Chcecie wiedzieć i nie chcecie. Boicie się odpowiedzi? Boicie się, że nieodpowiednio zareagujecie, bo co miłego można powiedzieć o przestępcy? Wiecie, że krytyka byłaby nieodpowiednia, więc... Wolicie milczeć. Zmiana tematu. Dość sztuczna, choć rozmowa znów przyjmuje bardziej naturalną formę. Tak, Kurenai, ratuj "atmosferę". Zebrałam brudne talerze i wróciłam do kuchni zmywać. To takie męczące. Takie sztuczne. "Ludzie na ciebie łagodniej spojrzą". Oh, tak, oczywiście! Łagodniej... Może i będą musieli mnie znosić, bo nie będą mi mieli nic do zarzucenia, lecz co z tego? Będą unikać, nasze kontakty będą raczej sztuczne. Gdy dziecko się urodzi będzie wiadomo kto jest ojcem. Zdrajca, tak? Bo... Któż powie o poświęceniu? Któż pokaże ludziom ciemniejszą stronę wioski i jej intrygi? Tragedie klanu, tragedie braci, tragedie człowieka i konsekwencje tych gierek? Lepiej wierzyć, że to po prostu... Zdrajca. Że to wybór. Że sami są sobie winni. Nieprawdaż? Zacisnęłam dłoń na ścierce, którą wycierałam dłonie. Miałam ochotę wszystko rzucić i... no właśnie: co? Biec. Gdzie? Przed siebie. Dokąd? Donikąd, egoistko. Myśl. Nie możesz.Tyle razy już sobie to tłumaczyłaś. Nie możesz. Wojna. Przyszłość. Aktualnie jesteś bezbronna. Złość we mnie wezbrała, miałam ochotę rzucić tą ścierką o ścianę. Ścierka i talerzem. Pokręciłam głową. Nie mogę. Wdech, wydech, wdech, wydech. Spokojnie. Spojrzałam na skrawek materiału. Bok był już lekko spopielony. Oczyściłam ją i odwiesiłam. Kurenai nie zauważy, to tylko obrąb. Westchnęłam cicho. Muszę się kontrolować. W moim umyśle pojawiła się twarz kobiety zbudowanej z ognia. Babciu, mamo, praprapra... Jak mam na ciebie mówić, co? I jakby na to nie patrzeć to w końcu z kim miałaś romans z tego klanu, co? Ehm! Nic się wtedy nie dowiedziałam, nic! Zmarnowałam czas. Patrzyłam w sufit opierając się o szafkę. Sasuke-kun. Sasuke-kun. Co planujesz? Co robi z  tobą Orochimaru? Sądziłam, ze go zabiłeś. I gdzie jest Karin? Zamknęłam oczy. Cieszyłam się, że Suigetsu i Yugo nic nie jest, lecz martwiłam się... pfu, byłam ciekawa co się stało z czerwonowłosą. Moje przemyślenia przerwało pukanie. To było takie dziwne. Tam trwa wojna, a tu pozory normalnego życia. Co za wypaczenie. Otworzyłam drzwi.
-Pakuj się.-Rozkazał staruszek od herbaty. Zaniemówiłam na chwilę przez jego stanowczy ton.
-A-ale jak to? Dlaczego?
-Aiko, kto to?
-Ja, Kurenai, ja.-Odpowiedział za mnie wchodząc.-Nie uważasz, że ten dzieciak za dużo sobie pozwala przybywając do wioski? Nie myśl, że go nie wyczułem. Zbyt długo mieszkałem w okolicy Uchihów, by nie rozpoznać jednego z nich.-Mówił machając do kobiety laską. Ja stałam przy otwartych drzwiach patrząc zdziwiona na tą całą sytuację. Dopiero po chwili zorientowałam się, iż powinnam je zamknąć.
-Masaru-san!-Coś we mnie uderzyło. Masaru? Spojrzałam na mężczyznę zdziwiona. To samo nazwisko nosił mój "sąsiad". Masaru Hana**
-Niech dziewczyna się pakuje.-Nie dał jej dojść do słowa.-Idzie ze mną. Już. Masz pięć minut.-Zwrócił się do mnie. Skinęłam głową.
-Aiko, stój!-Podniosła głos joninka. Zatrzymałam się w pół kroku.-Nie pozwalam!-Oświadczyła stanowczo.-Dziewczyna zostaje, ty Masaru-san także! Dobrze wiecie, że nie możemy sobie pozwolić na samowolkę! Masz zamiar walczyć z Uchihą? Aktualnie nie stanowi dla nas zagrożenia.
-Ale stanowi zagrożenie dla wojny! Uchiha to zło! Jeszcze ten cały Orochimaru....
-Masz zamiar go i jego kompanów pokonać z jej pomocą?
-Mój plan jest bardzo prosty. Sasuke na pewno zależy na rodzinie. Za nią się niby zemścił, Kurenai. Ona nosi w sobie potomka Uchihów.
-Masz zamiar zrobić z niej przynętę?!
-Cel uświęca środki.
-Pan naprawdę sądzi, że... że taka ja w roli przynęty zadziała? Pan naprawdę sądzi, że nie zawaha się zaatakować? Pan sądzi, że w pojedynkę go powstrzyma?-Pytałam starając się zachować spokój.-Czy pan jest chory?!-Spojrzałam na niego wściekle.-Jemu na niczym nie zależy! On ma cel i nie spojrzy na nic innego! Zresztą pan sądzi, że go pokona?! Pokonał Itachiego! Nie byle kogo! Jest z nim wężowaty i inni! Pan sądzi, że jak mnie pan przytrzyma i przystawi broń do gardła to coś to panu da?! Zrobi to pan i co?! Myślał pan?! Obmyślił plan?! Szczegóły?! Pan zamierza myśleć w trakcie?! Ile ma pan lat, że robi takie głupoty, co?!
-Aiko, spokojnie.
-Nie zamierzam być spokojna!-Poczułam falę gorąca, która objeła całe moje ciało.-Ja nie będę przynętą! Moje dziecko nigdy nie będzie marionetką w czyichś rękach! A szczególnie w rękach kogoś kto zaślepiony uprzedzeniem nie myśli o konsekwencjach! Rzuci pomysł i co?! I CO?! A jak nie wypali to CO?! Zginiemy?!
-Każdy krok niesie za sobą ryzyko upadku.-Odpowiedział mi niewzruszony starzec.
-Ja nie mam zamiaru ryzykować.-Warknęłam.-Moje życie to jedno, życie kogoś innego to druga rzecz. Pan się nie poczuwa do odpowiedzialności?
-Wyższe cele.
-Tak, bo cóż znaczy ludzkie życie.-Odwróciłam się i wyszłam. Byłam wściekła. Nie, Hana-san nie może mieć nic wspólnego z tym gościem. On był miły, spokojny i mnie uczył. Oparłam się o mur i odetchnęłam cicho. I wiem, że mnie kochał. Do śmierci. Spojrzałam w "niebo". Chciałam ujrzeć błękit, chciałam ujrzeć słońce, chciałam poczuć na twarzy deszcz, chciałam poczuć na skórze muskanie wiatru... A nad moją głową była skała. Pod nogami skała, gdzieś tam naokoło mnie... Dalej skała. Jak w jakieś cholernej pułapce! Byłam wściekła. Miałam dość. Dość więzienia! Dość bezczynności! Dość! Kurwa, Uchiha! Uchiha, ty gnojku! Po coś tu przybył?! Przez chwilę było w miarę dobrze! Kurenai, Mai, Otae... Kotki, Akage-no...Właśnie.
-Akage-no?-Rozejrzałam się. W kuchni jeszcze przy mnie był. Sądziłam, że za mną poszedł.-Akage-no!-Zawołałam. Nie zwykł się oddawać. Nie mogłam go przecież zostawić w domu... A może? Pobiegłam tam.
-Kurenai, widziałaś liska?-Spojrzała na mnie zdziwiona. Wszyscy się zmyli.
-Nie, myślałam, że poszedł z tobą.-Obeszłam te parę pomieszczeń, które tworzyły dom.-Akage-no!-Gdzie jesteś, maleńki? Przecież nie mogłeś zniknąć! Wiedziona impulsem pobiegłam do staruszka. Przecież nie może być takim draniem! Był miły! Zapukałam nerwowo.
-O, witaj panienko.-Uśmiechnął się lekko jak gdyby nigdy nic.-Zmieniłaś zdanie?
-Gdzie Akage-no?!
-Kto?-Uniósł brew.-Wejdź.
-Lisek!-Zrobiłam co powiedział.-Był ze mną jeszcze w domu!
-Może wystraszył się twoich krzyków? Herbaty?
-Nie chce! Zniknął, gdy pan się pojawił! W-wiem, że to p-pan!
-Panienko, nie powinno się nikogo oskarżać bez dowodów.-Podał mi herbatę.-Uspokój się. Poszukamy. Nie mógł uciec daleko.-Zdenerwowała napisałam się rozglądając. Jak mógł tak zniknąć?! Usłyszałam znajomy pisk. Odłożyłam kubek i pobiegłam do pokoju. Był. Związany zapiszczał, gdy mnie zobaczył. Podbiegłam do niego i szybko go rozwiązałam. Wskoczył mi na ramię piszcząc. Odwróciłam się.
-Wiedziałam, że to pan!-Spojrzałam na spokojnego mężczyznę wściekła.
-Wziąłem go sobie bez pytania. Pożyczka. Panienka jest zła? Już oddałem.
-Pan jest chory!
-Środek zacznie działać za parę minut. Może usiądziesz? Ruch i zdenerwowanie tylko to przyśpieszy, a gdy upadniesz może ci się coś stać.
-O-otrułeś mnie?-Spojrzałam na niego przerażona. Dziecko.
-Bachorowi nie zaszkodzi. Usiądź.
-Leć po pomoc.-Szepnęłam do liska rozglądając się. Okna zamknięte. Drzwi zamknął w tej chwili. Rudy nie widząc wyjścia pisnął bezbronnie.
-Twój przyjaciel pójdzie z nami.-Wyciągnął rękę, lecz ja odskoczyłam.
- Łapy precz!-Uderzyłam go w dłoń, a mały ostrzegawczo ukazał uzębienie.
-Sprzeciw nic ci nie da.
-Kurenai się zorientuje.
-Będzie za późno.
-Myślisz, że nikt cię nie zobaczy?!
-Pozwól, ze sam o to zadbam.-Poczułam jak moje ciało przenika dziwna słabość. Doskoczyłam do okna próbując je otworzyć. Było mocno zamknięte. Ciągnęłam.
-To nic nie da.-Wybiłam je. Tego się nie spodziewał. Wypuściłam lisa.
-Leć po Kure...-Chciałam dokończyć krzyk, lecz mężczyzna zatkał mi usta dłonią. Mały spojrzał na mnie jakby nie wiedział czy rzucić się na ratunek czy biec po pomoc. Machnęłam dłonią, by biegł. Widząc jego oddalającą się kitkę lekko się uśmiechnęłam.
-Głupia dziewucha.-Warknął mężczyzna ciągnąć mnie do innego pokoju. Próbowałam się wyrwać. Czym więcej czasu kupię tym lepiej. Po chwili straciłam przytomność.
___
*Masaru-zwyciężca
**Hana-kwiat