sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 74 "Trzęsienie"

Pisane przy:


__
Nie wiem czemu, lecz czułam, że coś się za niedługo stanie. Koniec nadejdzie. Koniec nas lub tej wojny... Ah, nie. W obu przypadkach będzie to koniec wojny, lecz w pierwszym stracimy świadomość, prawda? Wtedy to będzie koniec "ostateczny"... Choć z drugiej strony raczej będziemy żyć, wiec może... Ah, nie, nie, nie! Nie chce się w to wgłębiać! To zagadnienie ma tyle rozgałęzień... A mimo to cały czas w to wchodzę i zaczynam od nowa błądzić w tym labiryncie... Może miałam zbyt dużo wolnego czasu? Nie troszczyłam się za bardzo o siebie, nie troszczyłam się o wyprawkę dla dziecka. Kiedy urodzę? Nie wiedziałam nawet jaki jest dzień tygodnia! Umykało mi, nie zwracałam na to uwagi. Zresztą... Skąd wyprawka? Skąd cokolwiek? To schronienie bez luksusów... Oh, ja nawet nie miałam domu! Jeśli "zjednoczone siły ninja" to wygrają zostanę bez niczego... Będę musiała odejść, błądzić, bez niczego... Jak ja wychowam to dziecko, jak?! Gdy o tym myślałam chciało mi się płakać. Załamywałam ręce, zbyt silnie odczuwałam w jak beznadziejnej sytuacji jestem. Gdyby ta wojna trwała i trwała moje dziecko wychowywałoby się tutaj. W schronie. Coś by miało. Czy to brzmi jakbym chciała, by wojna trwała? Nie, nie chciałam, lecz... Coś mówiło, że dla mojego maleństwa nie byłoby to złe. Choć chciałabym, by żyło wolne, bez lęku... Chciałabym, by miało wszystko czego zapragnie... Wszystko czego ja nie mogę mu zapewnić. Beznadzieja... Gdy mnie zabrali wiedziałam, że będę od nich uzależniona. Ale to byłam ja. Ja sama. Bez nikogo. Odpowiedzialna sama za siebie. To ja sama musiałam ponieść konsekwencje swojej decyzji, swój los... Gdy zaszłam w ciąże to się zmieniło. Zmieniło, gdy wszystko zaczęło się walić. Teraz byłam odpowiedzialna za jeszcze kogoś. Za małe, ukochane, bezbronne stworzenie. Za dziecko swoje i Itachiego. "Było się nie... nie kochać", prawda? Cóż, postąpiłam jak typowa, nierozsądna nastolatka, która nie myśli o konsekwencjach. Myślałam? Nie. Jestem nastolatką. Jestem nierozsądna. TU niczym sie nie wyróżniam... I jestem w sytuacji, która, jak sądziłam, nigdy mnie nie spotka. Przecież nie byłam głupia! Boże, co ja myślałam?! Niewidzialne zabezpieczenie?! "Niepłodne" dni?! Nie myślałam. Po prostu pragnęłam. Półprzytomność czy różne inne okoliczności mnie nie usprawiedliwiają, lecz... Czy gdybym mogła cofnęłabym czas? Nie. To dziecko było jedynym co teraz posiadałam, co miałam, jedyną namiastką Itachiego, jedynym śladem, prócz alienacji i wrogości, która mnie zapewne spotka, mojej przeszłości... Mojej drogiej, ciepłej, bezpiecznej przeszłości wśród przestępców. Oksymoron, co? Jak życie wśród przestępców można tak określać? Można... Dla mnie to najwspanialsze z chwil mojego życia. Najnormalniejsze. Najnormalniejsza była chyba również ta chwila. Nie licząc wszystkiego co działo się na zewnątrz siedziałam w pokoju i gładziłam trójkę sierot po futerkach. Lis i dwa kotki. To było takie zwyczajne... Mimo, iż przez większość czasu wyczuwając niebezpieczeństwo były niespokojne czas, który z nimi spędzałam był dla mnie naprawdę kojący.
-Obia...- Kurenai nie dokończyła, bowiem ziemia dosłownie się zatrzęsła. Nasze krzyki się zgrały, a zwierzęta zaczęły piszczeć. Trzęsienie jednak szybko przeszło... Bez wahania poderwałam się i pomogłam usiąść kunoichi. Po chwili wleciały dziewczynki i zabrały piszczące kotki.
-Co to było?!
-Nie wiem.-Odpowiedziałam cicho. Wzięłam liska i zaczęłam głaskać trzymając przy sercu. To go uspokajało. Po chwili nastąpiło kolejne trzęsienie, a w pokoju zapanował krzyk.
-Wojna.-Odezwała się Kurenai. Teraz wszystkie siedziałyśmy na łóżku i czekałyśmy na ciąg dalszy.-Trzeba trzymać kciuki za naszych, dziewczynki.-Spojrzałam na nią uważnie. Małe powstrzymywały się od płaczu, zwierzaki popiskiwały... Nie było za wesoło. Mimo, iż to było najbezpieczniejsze miejsce... Bałam się, że za chwile się zawali... Domki i schron... Przy każdym trzęsieniu dziewczynki krzyczały. Raz słabsze, raz mocniejsze... Zaciskałam usta i patrzyłam to na liska to na kotki. Były przerażone...
-N-nie krzyczcie... one się dodatkowo boją...-Powiedziałam lekko drżącym głosem, a małe się we mnie mocniej wtuliły popłakując.
-Ja nie chce zginąć!
-Ja też nie!
-Nie zginiemy... Nie zginiemy.-Szepnęłam cicho, a kunoichi na którą spojrzałam skinęła głową. Niech to się skończy... Proszę.
Przerażone dzieci dodatkowo potęgowały mój lęk. Chciałam wstać, chciałam wybiec, lecz wiedziałam, że nic, bym nie zrobiła. nie pomogłabym. Byłabym jedynie kłopotem, przeszkodą. Ciekawe czy Kurenai też tak czuła. Była joninem. Ciekawe czy czuła, ze zamiast siedzieć ty powinna być na polu bitwy... Ciekawe... Chyba nie. Ona wiedziała, że nie może się narażać na niebezpieczeństwo. Na pewno była rozsądna. Na pewno. Jej dziecko musi być bezpieczne. Na pewno trzymała za nich kciuki. Na pewno pokładała w nich nadzieje. Na pewno wierzyła, że wygrają. Na pewno. Tylko ja przechodziłam taki niepotrzebny kryzys. Powinnam była ją wspierać... Ale jak? Ona była silna, radziła sobie, nie potrzebowała. Tkwiła w niezłomnej wierze. W każdym razie tak mi sie wydawało. zazdrościłam jej tego. Była spokojna. Wiedziała na co stać Konohę i innych. Lecz ja wiedziałam kim są Uchiha. Za dobrze.
Ah! Nie mogę przestać wierzyć! Za nich poświęcił się Itachi! Jego ofiara nie może pójść na marne, nie może! Oni muszą sobie dać radę! Nie ma innego wyjścia! Czy gdyby nie dali to wszystko miałoby sens? Choć z drugiej strony to od kiedy to co sie dzieje ma sens? Życie samo w sobie jest chyba bezsensowne. Naszym życiem mimo wszystko i tak kierują instynkty. Rodzina, przedłużenie gatunku, przetrwanie. Człowiek wymyślił sobie mnóstwo określeń, które nadają egzystencji wyższy sens, wymiar, lecz czy wszystko i tak się do tego nie sprowadza? Do instynktów i śmierci. Rozłożenia, zniszczenia, przetrwania. Takie myśli wcale mi nie pomagały. Choć z drugiej strony kierując się instynktami oni sobie poradzą. To ich zdeterminuje. Walka o przetrwanie, o przyszłość. Zwierzęta w imię tego potrafią dokonać niemożliwego. W ochronie walczą do upadłego. Walczą pokonując własne ograniczenia. Oni też muszą... Oni muszą wygrać.
"Proszę! Niech oni wygrają! Proszę, proszę, proszę!" Została mi tylko modlitwa i łzy, lecz płakać nie mogłam. Wystarczyły dziewczynki, które to w sobie dusiły. Ile ja mam lat? Muszę. Muszę być silna. Muszę być dorosła.
-Spokojnie.-Powiedziałam cicho i poczułam na sobie spojrzenie dwóch par zapłakanych tęczówek.-Wszystko będzie dobrze.
-Kłamiesz!
-Otae-san.Otarłam jej łzy z kącików oczu.-Uwierz, dobrze? Oni walczą. Za ciebie. Za nas. Potrzebują twojej wiary.-Dziewczynka się we mnie wtuliła, a ja wyciągnęłam dłoń do drugiej. Zrobiła to samo. Choćbym i ja zwątpiła one muszą wierzyć... Zamknęłam oczy. Sasuke-kun. Po której stronie staniesz? Proszę cię... Mimo wszystko przetrwaj. Bez względu na wszystko. Proszę cię... Nie niszcz. Skończ! Skończ z tym wszystkim! Co zrobisz jak zniszczysz cały świat?! Nie za to walczył twój brat...
-Wszystko będzie dobrze.-Szepnęłam po raz kolejny i spojrzałam na Kurenai. "Wierzysz w to, prawda?" Skinęła mi głową. Ja też muszę wierzyć. Kiedy nadeszło kolejne trzęsienie wtuliłam je w siebie mocniej. Do tej gromadki dołączyła Kunoichi. Każdy, ale to każdy potrzebuje wsparcia. Nawet najsilniejsi. A może w szczególności oni? Bo upadek ich wiary jest najbardziej bolesny?
__
Śmieszne, ze takie krótkie.
Miałam nadzieję, że coś dopiszę, acz cóż... Nie potrzebnie czekałam, bo nic specjalnego mi się nie udało.

1 komentarz:

  1. W prawdzie nie nadrobiłam rozdziałów, które mnie ominęły jakieś pół.. nie, więcej.. roku temu. Jednak.. przeczytałam ten rozdział. Uśmiechnęłam się do ekranu czują przy tym jak baran. Zawsze miałam we krwi rozpisywanie się na długości nieograniczone i tym razem stara Tsukimi, teraz Shinro, nie zawodzi. Chcę Ci coś "powiedzieć". Pamiętam jak dziś 2009 rok, gdy szukałam bloga na starym onecie, w którym znajdę słodkie pairingi z Naruto. Ah, szczególnie z Akatsuki ! I przypadkiem natrafiłam na Twój blog. W pierwszym momencie nie byłam zachwycona, lecz postanowiłam przeczytać "ostatnio" dodany rozdział. I spodobało mi się, dlatego wróciłam do pierwszych. Uśmiałam się, gdyż byłam typem - jestem dalej - krytyka i to nawet ostrego, choć całkowicie byłam zielona w pisaniu. Dalej jestem, ale co tam. I tak przebrnęłam pochłonięta Twoimi fascynującymi rozdziałami. Nie kleiły się z początku, jednak w pewnym momencie poczułam coś, co kazało mi co najmniej raz w tygodniu sprawdzać Twojego bloga. Z dnia na dzień oczekiwałam nowości. Jak niecierpliwe dziecko nowej zabawki. Minęły już mniej więcej 4 lata, od kiedy pierwszy raz dobrałam się do Twojego bloga. I praktycznie 5, od chwili Twoich pierwszych kroków. I wiesz co ? Muszę Ci "powiedzieć" pewną ważną rzecz.
    Ten ptak, co niegdyś pierwszy raz podnosił skrzydła do lotu niepewnie, i przewracał się co rusz na dziób, w końcu wzbił się w powietrze. Może i orłem nie jest, lecz zachwyca swą zgrabną sylwetką podczas lotu. Może nie jest dojrzały nader, aczkolwiek uczy się ciągle bycia coraz to lepszym. Kiedyś zadziwi swą dojrzałą sylwetką z głową pełną niebezpiecznie intrygujących pomysłów.

    Wyszło tak poważnie... Ale co tam. Ten "krytyk" we mnie dojrzał w jakimś stopniu. Tak, dalej widzę pewne niedociągnięcia, widzę dużo. Jednak daję szansę.

    Ah, zginęły emotki, to smutne, przepraszam. :< Ale moja osoba czasem musi być "poważna". :3

    OdpowiedzUsuń